Stanisław Łubieński, Pirat stepowy
- Kurier
- 11,79 zł
- paczkomat
- 12,70 zł
- poczta
- 12 zł
- odbiór osobisty (Warszawa)
- 0 zł
- pliki
- 0 zł
Był chorowity i drobny, mówiono, że przypominał dziecko albo brzydką kobietę. Urodził się jako człowiek wolny, choć jeszcze jego ojciec zginał kark pod pańszczyźnianym jarzmem. Kiedy go chrzczono, od świecy zapaliła się szata popa. Mieszkańcy stepowego Hulajpola uznali, że na świat przyszedł antychryst.
Wcześnie zadał się z anarchistami. Napadał bogaczy, kradł i zabijał w imieniu biednych chłopów i wyzyskiwanych robotników. Trafił do więzienia, szczęśliwie uniknął szubienicy, wyszedł, gdy wybuchła rewolucja. Chłopi uwierzyli, że jest następcą kozackich atamanów, że przepędzi panów, daruje ziemię i wolność.
Nestor Machno, zwany „Bat’ką” (ojczulkiem), stworzył wielotysięczną armię, która nie uznawała niczyjej władzy i zażarcie broniła terytorium zamieszkanego przez dwa i pół miliona ludzi. „Bij czerwonych, aż zbieleją, bij białych, póki nie poczerwienieją”, mawiał. Machnowcy na czarnych sztandarach mieli napisane: „Wolność albo śmierć”.
-
Piękna opowieść o prostym ukraińskim chłopie, któremu w czasie, gdy wiał wiatr historii, wyrosły skrzydła. Nestor Machno latem 1918 roku na strychu w zapadłej wiosce utworzył oddział partyzancki. Przez następne dwa lata chłopska armia machnowców pod czarnym sztandarem anarchizmu gromiła na ukraińskich stepach pułki bolszewików i białych.
Skazany przez historię na klęskę, Machno skończył w Paryżu — domu starców i cmentarzu rewolucjonistów całego świata.
Przejmująca historia, świetna książka.
-
Machno nawet dziś budzi zachwyt i nienawiść. Uważa się go jednocześnie za ostatniego romantyka rewolucji i grabarza ukraińskiej państwowości. Szanują go wczorajsi kołchoźnicy, a współcześni intelektualiści traktują pogardliwie. Być może dlatego, że od jego czasów niewiele się na Ukrainie zmieniło. Rewolucja dalej trwa. Dalej dzieli nas ideologia i partyjna retoryka, wciąż bierzemy udział w niekończących się walkach pozbawionych sensu i celu. Bo wojna domowa nigdy nie kończy się zwycięstwem jednej ze stron. Po zakończeniu działań bojowych pojawi się potrzeba porozumienia. Żeby to zrozumieć, trzeba odwiedzić miejsca tych walk i się im przyjrzeć, co uczynił autor. Ukraiński anarchizm jest lokalny, intuicyjny i bezkompromisowy. Taki ruch skazany jest na porażkę. Takie przywiązanie do zasad zasługuje na szacunek.
Przeczytaj fragment ZamknijStanisław Łubieński
Pirat stepowy
fragment
Lwów i Zaporoże dzieli przeszło tysiąc kilometrów, które wysłużone ukraińskie pociągi pokonują w dwadzieścia godzin. Krajobraz zmienia się powoli. Pagórki Hałyczyny, zwanej kiedyś Galicją Wschodnią, i rozległe rolnicze równiny Podola przechodzą z wolna w rdzawy, wypalony słońcem step. Tylko betonowe perony stacji i obnośni sprzedawcy są wszędzie podobni. W wagonie słychać już głównie rosyjski z charakterystycznym dla Ukraińców gardłowym „h” w miejsce „g”. Za plecami zostają znajomo brzmiące nazwy miast – Ternopil, Winnycia. Dawne kołchozowe pola z wolna stepowieją. Miejscami krajobraz zmienia się w księżycowy – głębokie, rozległe wyrobiska, otoczone hałdami. Martwota opuszczonych fabryk, zastygłych taśmociągów i samotnych kominów. Bezużyteczne mamuty radzieckiego industrialu. Po drodze Krzywy Róg, miasto zbudowane wzdłuż jednej sześćdziesięciokilometrowej ulicy. Powtarzający się napis na murach: „NATO-NIE”. Kopalnie i huty żelaza. To dlatego ziemia ma jaskrawoczerwony kolor. Czerwona szadź na budynkach, uwalani czerwonym błotem robotnicy patrzą na wagony. Nocą pociąg przetacza się przez Dniepropetrowsk, miasto prawie wielkości Warszawy, serce radzieckiego przemysłu rakietowego. Nad ranem w Zaporożu przekraczamy Dniepr.
Zaporoże to jedno z najbardziej zanieczyszczonych miast na Ukrainie. Słynie przynajmniej z trzech rzeczy. Po pierwsze z ogromnych zakładów przemysłowych – fabryki samochodów, przed laty produkującej zaporożce (dziś m.in. ople), i hut żelaza. Po drugie z tamy rzecznej – Dniprohes. To sztandarowe osiągnięcie radzieckiej myśli technicznej wznoszono w latach 1927–32. W 1941 roku cofająca się Armia Czerwona wysadziła ją w powietrze. Tamę odbudowano po wojnie. Jej powstanie doprowadziło do zatopienia słynnych, znanych z powieści o Kozakach dnieprzańskich progów skalnych – porohów. Dzisiaj ta olbrzymia budowla wciąż wygląda majestatycznie, choć podobno jęczy pod ciężarem przejeżdżających po niej samochodów. Trzecia atrakcja to wyspa Chortyca. Tu mieściła się do 1775 roku Sicz Zaporoska – stolica Kozaczyzny. Teraz – rozrastające się muzeum z olbrzymimi współczesnymi obrazami batalistycznymi. Na jednym polski szlachcic ma wyraźne rysy Michała Żebrowskiego.
Z Zaporoża do Hulajpola pozostaje sto kilometrów, które najlepiej przejechać marszrutką. Najgorzej jest w piątki. Polacy powiedzieliby, że podróżni wyglądają jak sardynki w puszce. Ukraińcom ściśnięci pasażerowie przypominają śledzie w beczce. Tutejsza drogówka regularnie zapowiada surowe kontrole i wysokie mandaty. W październiku 2010 roku taka przeładowana marszrutka wpadła pod nadjeżdżający pociąg. Zginęło czterdzieści jeden osób. Na widok wozu patrolowego podróżni stojący w przejściu kucają. W bocznej szybie widać policjanta z uśmiechem grożącego palcem kierowcy. W głośnikach rosyjski pop. Na Ukrainie nigdy nie słyszy się zachodnich hitów, Britney Spears ma tu swoje rosyjskojęzyczne odpowiedniki. Granica z Polską to również szczelna granica popkultury. Za oknami przesuwa się stepowy krajobraz. Czyste kolory pór roku: biały zimą, zielony wiosną, żółty latem i rudy jesienią.
Ale żeby zobaczyć prawdziwy ukraiński step, trzeba się wybrać do rezerwatu. Na przykład na styku obwodów donieckiego i zaporoskiego. Rezerwat ma czterysta hektarów, falujące burzany są takie jak trzeba – poza wydeptaną ścieżką sięgają do pasa. Turystom do zdjęć pozuje wychudzony koń, który ma przenosić wyobraźnię w czasy, kiedy step był szeroki i wolny. Ale jeśli wejść na jedno z dwóch wzgórz górujących nad rezerwatem, okaże się, że ze wszystkich stron otaczają go pola słoneczników. Dzikie pola już nie istnieją.
Przez wieki sunęły po stepie kolejne fale koczowników. Scytowie, Połowcy i Pieczyngowie przemierzali bezleśne połacie, pozostawiając po sobie tylko kurhany i kamienne idole przedstawiające wojowników. Gdy w XVIII wieku południowe rubieże Imperium Rosyjskiego zaczęli zasiedlać pierwsi osadnicy, kamienni wojowie zostali zapędzeni do pracy w gospodarstwie. Jednym pozwolono stać, by podpierali płoty i ściany. Inni, odpowiednio oszlifowani, upadli na brzuchy, zamieniając się w koryta dla świń. Dramat kamiennych wojowników był jednak tragedią tak niezauważalną jak zmiany, które w bezkresnym stepie wprowadzili pierwsi osadnicy. Prawdziwa rewolucja przyszła dopiero w latach trzydziestych XX wieku, kiedy wielohektarowe pola kołchozów obsadzono drzewami. Miały chronić uprawy przed wichurami i zatrzymywać śnieg, który topniejąc, nawadniał ziemię. Ale choć drzewa, tak jak pola uprawne, na zawsze zmieniły wygląd stepu, ogrom przestrzeni jest tu wciąż przytłaczający.
1.
Hulajpole rozciąga się w dolinie niewielkiej, zarośniętej oczeretem rzeki Hajczur. Na otaczających je pagórkach za czasów Kozaczyzny stały wieże obserwacyjne. Zaporożcy wypatrywali niebezpieczeństwa zbliżającego się z południa – tatarska orda z Krymu zalewała wolny step, niszczyła osiedla i brała w jasyr mieszkańców. Kres Kozaczyźnie przyniósł jednak najazd z północy. Pod koniec XVIII wieku Zaporożcy dostali zdradziecki cios w plecy.
Żyzny ukraiński czarnoziem i łagodny klimat od dawna kusiły rosyjską szlachtę. Gospodarzami na tych ziemiach wciąż jednak pozostawali cieszący się szeroką autonomią Kozacy. Sicz Zaporoska, państwo w państwie, straciła rację bytu dopiero po zwycięstwie Rosji nad imperium otomańskim. Chanat krymski stał się rosyjską prowincją i zmalało zagrożenie ze strony Turków. Kozackie strażnice przestały być potrzebne.
W 1775 roku wojska carycy Katarzyny II otoczyły i zniszczyły Sicz. Starszyznę poddano represjom, a koszowego Petra Kałnyszewskiego zesłano na Wyspy Sołowieckie. Ostatni ataman aresztowany już jako starzec, wegetował w więzieniu jeszcze przeszło ćwierć wieku. Zamknięty przez lata w małej celi dziczał, ale jakimś cudem wciąż żył. Zwolniony wreszcie na mocy amnestii bardziej przypominał zwierzę niż człowieka. Miał długą skołtunioną brodę, zgniłe łachmany i ogromne pazury. Ostatni ataman Siczy Zaporoskiej pozostał w klasztorze sołowieckim jako mnich. Zmarł w wieku stu trzynastu lat. Dzisiaj Cerkiew czci go jako świętego.
Kilka lat po zniszczeniu Siczy Zaporożcom odebrano resztki autonomii. Rejestrowych zamieniono w zwykłych żołnierzy, nierejestrowych w pańszczyźnianych chłopów. Ale wychowani w wolnym stepie Kozacy nie zwykli byli zginać przed nikim karku. Wielu łączyło się w rozbójnicze watahy. Mnożyły się napaści na kupieckie karawany ciągnące na Krym. Nie pomagało wysyłanie oddziałów pacyfikacyjnych. Bandy kryły się w wysokich burzanach i porozumiewały za pomocą sygnałów dymnych. Dzieci stepu na swoim terenie były praktycznie nie do wytropienia.
Taka kozacka banda miała swoją siedzibę również w okolicy dzisiejszego Hulajpola. W 1785 roku namiestnik jekaterynosławski nakazał więc stworzenie na tym terenie wojskowej wsi. Skąd nazwa Hulajpole? Jedna z legend mówi, że nadał ją urzędnik, który wybierał miejsce na założenie osady. Wyszedł na kurhan, by rozejrzeć się w okolicy, i zobaczył tylko morze wysokiej trawy falującej na wietrze. „Niech będzie Hulaj-pole” – zawołał podobno do swojej eskorty. Według innej wersji „hulajpolem” nazywane były w potocznym języku wszystkie wolne, niezagospodarowane ziemie. Dlatego wsi o podobnych nazwach można znaleźć w centralnej i wschodniej Ukrainie wiele.
Według pierwszego spisu z 1795 roku Hulajpole zamieszkiwało dziewięćset sześć osób. Przewaga mężczyzn świadczy o wojskowym charakterze osady. Pierwszymi mieszkańcami Hulajpola byli chłopi przesiedleni z głębi Ukrainy, z guberni połtawskiej, kijowskiej i czernihowskiej. Zjawiły się tu też rodziny z Mołdawii i trochę dawnych Zaporożców. Wieś nie miała ulic, tylko na wzór osad kozackich dzieliła się na sotnie, nazywane od miejsc, z których pochodzili mieszkańcy. Na początku XIX wieku przesiedlono tu także polskie drobnoszlacheckie rodziny z okolic Kamieńca Podolskiego. Polacy, podobnie jak większość przyjezdnych, szybko wtopili się w otoczenie. Wkrótce jedyną pamiątką po polskich osadnikach zostały nazwiska. Słowo „Polska” wywołuje u dzisiejszych Zabłockich, Zarembow czy Dombrowskich jedynie słaby sentymentalny uśmiech.
Tylko trzymający się na uboczu osadnicy niemieccy skutecznie bronili się przed ukrainizacją. W swoich koloniach wznosili własne szkoły, pielęgnowali język i tradycje. Do dziś, choćby we wsi Jabłukowe (dawne Silberstein), stoją niemieckie domy z czerwonej cegły z niklowanymi klamkami. Starsi mieszkańcy wciąż pamiętają dyscyplinę, którą zaprowadzili koloniści. Chłopskie dzieci przyłapane w niemieckim sadzie były bite bez miłosierdzia. Bogaci gospodarze, którzy stale potrzebowali rąk do pracy, dawali zarobić, ale skrupulatnie dobierali sobie pracowników. Kandydatom podsuwali obiad – jeżeli chłop jadł szybko, znaczyło, że będzie też szybko pracował. Koloniści byli w dużej części wyznawcami protestanckiej sekty menonitów. Prześladowani w ojczyźnie uciekli do Rzeczpospolitej, a po rozbiorach stali się poddanymi cara. W 1800 roku ukazem Pawła I zostali zwolnieni z podatków na okres trzydziestu lat i otrzymali materiały na budowę domów. Jako pacyfiści nie mieli obowiązku dostarczania rekrutów.
2.
Początki były trudne. Klęski żywiołowe, zarazy i wszelkie licho nie omijały Hulajpola. Już w pierwszych latach istnienia osady ludność zdziesiątkowała dżuma. Kiedy mór odpuścił, nadeszły nieurodzaje. W najbiedniejszych powiatach trzeba było rozdawać chleb i drobne zapomogi. Pod koniec XVIII wieku mieszkańców Hulajpola gnębiły srogie zimy. Bywało, że ludzie musieli wychodzić z chat przez kominy. Ocalałą chudobę karmiono strzechą, a padłe zwierzęta natychmiast obdzierano ze skóry, którą przykrywano dachy. Po zimach przychodziły powodzie, a uprawy niszczyła szarańcza. Pamiętna zima 1812 roku, która tak dokuczyła wojskom napoleońskim, zasypała Hulajpole śniegiem po same dachy. Na wojnę z cesarzem Francuzów wieś wysłała osiemnastu rekrutów. Czy wrócili? Księgi o tym milczą. Podobnie jak o niejakich Semeniucie i Myszczence, którzy poszli walczyć przeciw zbuntowanym Polakom w 1831 roku. Nie wiadomo, czy przeżyli i jakie opowieści przywieźli ze sobą do domu.
Z czasem Hulajpolu zaczęło się jednak powodzić. Leżało na przecięciu dwóch szlaków handlowych – starego, czumackiego na Krym i nowego, na Donbas. Na jarmarki zjeżdżali kupcy z Ukrainy, kozacy znad Donu i z Kubania, handlowano jedwabiem i suknem. W roku 1865 zaproponowano nawet, by uczynić z Hulajpola stolicę powiatu, rezygnując z brzydszego i mniejszego niż wojskowa wieś Aleksandrowska. Pomysł upadł, ale rozwój Hulajpola nie tracił impetu.
W 1861 roku chłopi w Imperium Rosyjskim zostali zwolnieni z pańszczyzny. Nie można ich już było kupić, sprzedać ani oddać. Nie musieli już prosić dziedzica o pozwolenie na ślub. Wolność regulowało jednak wiele przepisów. Poza tym mało który chłop mógł sobie pozwolić na wykup ziemi. Biedota wciąż musiała utrzymywać się z pracy najemnej – część jak dawniej orała dla dziedziców, część ruszyła szukać zatrudnienia w cegielniach, młynach i tłoczniach oleju. Do kwitnącego Hulajpola zaczęła ściągać tania i pokorna siła robocza. Tak rozpoczęła się tu epoka industrializacji.
W 1882 roku Niemiec Krüger (zwany tu Kryherem) założył fabrykę maszyn rolniczych. Był to pierwszy duży zakład przemysłowy we wsi. Parę lat później maszyny rolnicze zaczął wytwarzać także niemiecki Żyd Borys Kerner. Rękę do interesu miał lepszą niż Krüger i jego firma szybko prześcignęła zakład rywala. Do fabryki sprowadzał z zagranicy wyspecjalizowanych pracowników, założył Towarzystwo Wzajemnego Kredytu i dom handlowy. Majątkiem przewyższał go tylko posiadacz nowoczesnego młyna parowego Niemiec Schröder. Olbrzymie urządzenie męłło cztery gatunki mąki, z czego dwa najlepsze szły na eksport. Imponujący budynek młyna zachował się zresztą do dziś w dobrym stanie.
W 1885 roku w Hulajpolu żyło prawie pięć tysięcy pięćset osób, znajdował się tu urząd ziemski, cerkiew, synagoga, szkoła i trzydzieści sklepów. Jeden należał do kupca Dmytro Tupikowa, który ufundował budynek żeńskiego liceum i łożył na stypendia dla najzdolniejszych, ale był raczej chlubnym wyjątkiem. Choć rodziły się tu fortuny, bogacze niechętnie inwestowali w miasto. Kilka lat po fabryce Kenera wzniesiono natomiast teatr Koloseum, bo fabrykanci i posiadacze mieli ochotę na światowe rozrywki.
Jedno Koloseum nie zmieniało jednak faktu, że Hulajpole pozostało prowincjonalną dziurą. Praktycznie nie istniała tu służba medyczna, więc śmiertelność dzieci między pierwszym a piątym rokiem życia wynosiła pięćdziesiąt procent. Kiedy pod koniec stulecia budowano kolej, zapytano miejscowych, czy chcą, aby linia przechodziła przez ich wieś. Odmówili w obawie, że lokomotywa będzie gwizdem straszyć cielęta. Utarło się wtedy powiedzenie: „Głupi jak hulajpolska gromada”. W 1902 roku na sześciuset trzydziestu jeden gospodarzy krzyżykami podpisywało się pięciuset osiemdziesięciu czterech. Hulajpole liczyło wtedy ponad dziesięć tysięcy mieszkańców.
I coraz wyraźniej pogłębiało się rozwarstwienie społeczne. Podczas gdy Kerner i Krüger siedzą w teatrze, robotnicy w ich fabrykach pracują dwanaście, szesnaście godzin na dobę. Chłopom nie jest wcale lżej niż czterdzieści lat temu. Wraz z robotnikami z innych zakładów do Hulajpola zaczynają zjeżdżać agitatorzy, a ich hasła trafiają na podatny grunt. W fabrykach powstają komórki radykalnych partii politycznych, zaczynają się strajki. Potulni chłopi z Hulajpola zaczynają się buntować.
II.
Sprzedawczynie na hulajpolskim bazarze przyglądają mi się podejrzliwie. Dla kogo te nagrania? Można zobaczyć dokumenty? Są pozwolenia? I co niby Polskę interesuje Nestor Iwanowycz i Hulajpole?
– Słuchaj, młody człowieku, tu każdy ci powie, że Machno to był kawał bandyty i złodzieja – ściska mnie za rękę jakaś wzburzona staruszka. – Ja wiem, bo mi dziadek mówił. Ten Machno go pobił i ukradł mu konia. Jak by nic na sumieniu nie miał, toby nie uciekał do Francji.
Pani na straganie z marchewkami czeka, aż staruszka odejdzie.
– Taki zły to on znowu nie był. Ludzie go szanowali, bo się troszczył o ubogich. A teraz tak na niego gadają… Przesadzają, bo się przyzwyczaili do tego, co im mówiono przez lata.
Panie przy sąsiednich kramach strzygą uszami:
– Nikt już o biednego człowieka nie dba. Teraz to tylko biznesmeni żyją sobie jak warenyki w maśle. Za Sojuza wszystko było, z dziećmi się jeździło na wczasy. A teraz? Na Pierwomajskiej nie ma wody i światła. Kiedyś przynajmniej elektryka działała. Może o tym byś, młody człowieku, napisał?
W sklepie weterynaryjnym jakiś mężczyzna kupuje maść na kopyta.
– Mój dziadek leżał w szpitalu z takim jednym, co wiedział, gdzie jest zakopany skarb Machny. Czekał na synów, żeby im powiedzieć, a ci durnie nie przyjechali. No i zabrał tajemnicę do grobu.
Zza pleców wyskakuje jego żona.
– Nestor Iwanowycz? No przecież to mój krewny! Cioteczny pradziadek od strony mamy. Babcia mi opowiadała, że złapał kiedyś Machno takiego grubego bogacza, co miał pierścienie na paluchach. Nie mógł ich ściągnąć, to mu szablą odrąbał. Babcia mówiła, że Bat´ko był sprawiedliwy.
1.
Machno to postać kłopotliwa dla niepodległej Ukrainy. Na pewno nie jest materiałem na bohatera narodowego. Anarchista, wróg państwowego porządku, ataman stepowej utopii. Nie był męczennikiem sprawy narodowej ani nie podporządkował się władzy bolszewików. Za Związku Radzieckiego okrzepła jego czarna legenda. W Drodze przez mękę, powieści o dojrzewaniu rosyjskiej inteligencji do komunizmu, Aleksy Tołstoj przedstawił go jako zwyrodniałego bandytę. Kłamstwo powtarzane tysiąc razy przez lata stało się prawdą. Życzliwa pamięć o ruchu machnowskim była niebezpieczna. Po co narażać siebie i bliskich? Dawni machnowcy dla świętego spokoju nauczyli swoje dzieci, że walka po sztandarami „Wolność albo śmierć” była pomyłką. Tylko w niektórych domach w tajemnicy opowiadano historię o sprawiedliwym hulajpolskim Bat´ce, który rozdał chłopom ziemię i pogonił precz panów.
2.
Przez całe lata sądzono, że Nestor Iwanowycz Machno przyszedł na świat w październiku 1889 roku. On sam podawał tę datę, a za nim powtarzali ją historycy. Księgi parafialne mówią jednak, że w rzeczywistości urodził się rok wcześniej – według kalendarza gregoriańskiego 26 października 1888 roku. Prawdopodobnie to jego matka Jewdokija Matwijiwna zmieniła datę w metryce, by Nestor poszedł do wojska rok później. Była to wówczas częsta praktyka. Służba wojskowa trwała sześć lat, Imperium nieustannie prowadziło wojny. Ten ukryty przed państwem rok oznaczał, że w gospodarstwie dwanaście miesięcy dłużej pomagać będzie jeszcze jedna para męskich rąk.
Niewykluczone jednak, że datę na metryce zmieniono dopiero w 1910 roku, kiedy Nestor miał zostać powieszony za działalność rewolucyjną. O rok młodszy pozostawał niepełnoletni i nie można go było skazać na śmierć.
Machno uznał datę, dzięki której nie zawisł na sznurze. Ale to, że spokojne życie nie jest mu pisane, wiedziano w Hulajpolu już od dnia jego chrztu, kiedy od płomienia świecy zapaliła się szata popa. Ogień szybko ugaszono, ale miejscowi wiedzieli: oto narodził się bezbożnik i rozbójnik, jakiego jeszcze nie było.
Ojciec Nestora, Iwan Rodionowycz, pracował jako woźnica w zakładzie Borysa Kernera. Nie łatwo ustalić, skąd i kiedy przybyła do Hulajpola jego rodzina. W ciągu kilkudziesięciu lat Machnowie zmieniali nazwisko trzykrotnie. Ojcem Iwana był Rodion Iwanowycz Michnenko ze wsi Żowtnewe (kilka kilometrów od dzisiejszego Hulajpola). Jak można wyczytać z brzmienia, nazwiska musiał być potomkiem jakiegoś tajemniczego, zaginionego w mrokach historii Mychajły.
Ojciec Nestora nazywał się już jednak nie Michnenko, a Michno, zaś jego dwaj bracia – Machno. Można przypuszczać, że zmienili nazwisko, by odciąć się od smutnej przeszłości i wtopić w nowe środowisko, gdy po 1861 roku jako uwolnieni pańszczyźniani chłopi przenieśli się do Hulajpola. Także jako Michnowie zapisane są w parafialnych księgach prawie wszystkie dzieci Iwana i Jewdokiji (z domu Perederyj). Było ich niemało – Omelan, Sawelij (Sawa), Hryhorij, Nestor, a także zmarłe w dziecięctwie – bliźniaki Juchym i Tyt, Stepan oraz jedyna dziewczynka Nastia. Tylko najstarszy spośród rodzeństwa Polikarp (Karpo) został nie wiedzieć czemu zapisany jako Machno. Nestor, który od najmłodszych lat miał skłonność do łamania zasad, a do tego bałagan w papierach, upodobał sobie właśnie to nazwisko, choć wedle prawa nazywał się Michno.
Iwan Rodionowycz nie zdążył nacieszyć się synem ani jakkolwiek zapisać w jego pamięci. Zmarł, gdy Nestor miał jedenaście miesięcy. Ciężar utrzymania licznej rodziny spadł na barki matki i osiemnastoletniego Karpa. Niewiele wiadomo o najmłodszych latach Machny. Woldemar Antoni, szkolny kolega Nestora i późniejszy towarzysz anarchista, opowiadał, że jako dzieci lepili razem bałwany, rzucali się śnieżkami i chodzili na łyżwy. Sam Machno wspomina nawet, że podczas jednej z tych zabaw o mało się nie utopił. Ale całej piątce rodzeństwa dzieciństwo zastąpiła praca. Mały Nestor (dziwny to oksymoron) pasł gęsi i pomagał starszym braciom przy wypasie bydła. Może to już w dziecku, które pędzi w step cudze stada, rodzi się nienawiść do posiadaczy i ich porządków?
Najprawdopodobniej Machnie nie udało się ukończyć czteroletniej szkoły ziemskiej. Nauczył się tam jedynie czytać i pisać. Jego kolega z dzieciństwa odnaleziony przez hulajpolskich krajoznawców wspominał w latach sześćdziesiątych, że Nestor był zdolny, ale uczył się źle i był nieposłuszny. Autor nienawistnej i przez to w niezamierzony sposób komicznej biografii Machny – białogwardzista pułkownik Nikołaj Gierasimienko – twierdził, że już jako chłopiec Nestor był potworem. W jedenastym roku życia jego naturalną krwiożerczość ukształtowało oprawianie świńskich tusz. Był „milczący, zamknięty w sobie, mrocznie spoglądający na wszystkich niedobrym wzrokiem dziwnie błyszczących oczu”. Wysłany do pracy w sklepie galanteryjnym w nadmorskim Mariupolu robił podobno złośliwe żarty subiektom: obcinał im guziki, dolewał oleju do herbaty. Ale mały potwór miał dopiero pokazać na co go stać. Jak pisze Gierasimienko, któregoś razu chłopak oblał wrzątkiem swojego zwierzchnika, „staruszka subiekta”, a jego interweniującą żonę ugryzł w rękę do krwi. Z takiego gagatka nie mogło przecież wyrosnąć nic dobrego.
3.
W 1904 roku Cesarstwo Japonii zrywa stosunki dyplomatyczne z imperatorską Rosją i wybucha wojna. Sawelij Machno zostaje zmobilizowany i wyrusza na odległy azjatycki front. Tymczasem jego młodszy najmuje się w fabryce Krügera. Wojna na Dalekim Wschodzie nie trwa długo, rosyjskie wojska ponoszą szybką i druzgocącą klęskę. Sawa trafia w Mandżurii do japońskiej niewoli.
Wojenne upokorzenia przelewają czarę goryczy. W niedzielę 22 stycznia 1905 roku w Petersburgu na ulicę wychodzą tysiące robotników. Pochód kieruje się pod Pałac Zimowy, by domagać się swobód politycznych i poprawy warunków pracy. Naprzeciw demonstrantów staje oddział kozacki. Pada komenda, rozlegają się strzały, tłum zrywa się do panicznej ucieczki. Wiele osób zostaje stratowanych, wiele rozsieczonych szablami. Zdarzenia te przejdą do historii jako „krwawa niedziela”.
Przez Rosję przetacza się fala rewolucyjnych wystąpień. Niemal codziennie giną w zamachach policjanci, urzędnicy, fabrykanci, posiadacze. 17 lutego Iwan Kalajew detonuje bombę pod kołami powozu wielkiego księcia Sergiusza. W Hulajpolu wybuchają strajki. W fabryce Krügera stu czterdziestu sześciu, a u Kernera stu osiemdziesięciu robotników domaga się polepszenia warunków pracy. Organizatorzy strajku szybko zostają aresztowani, ale niepokoje trwają. W grudniu do Hulajpola wjeżdża oddział kozaków, który zaprowadza porządek siłą. Przez prawie rok utrzymywany jest we wsi stan wojenny.
4.
Czasy są niewesołe, dlatego Krüger z entuzjazmem przyjmuje pomysł zorganizowania w swojej fabryce kółka teatralnego. Na terenie zakładu wydziela robotnikom nawet miejsce na próby. Ruszają prace nad adaptacją powieści historycznej Taras Bulba Mikołaja Gogola o walce Kozaków z polskimi panami. Do kółka przyłącza się też Nestor Machno, miłośnik teatru i aktor amator. Młody robotnik ma już za sobą debiut. W Koloseum wystąpił w małej, ale jakby proroczej roli „tego, który dba by nie zgasło światło” we Wschodzie jutrzenki wolności hulajpolskiego pisarza Jelisieja Karpenki. Machno szybko zauważa, że starsi robotnicy zostają po próbach i zawzięcie o czymś dyskutują.
Kółko teatralne to w rzeczywistości przykrywka, w fabryce Krügera działa tajna organizacja anarchistyczna Związek Biednych Chłopów. Jej przywódcami są młody Czech Woldemar Antoni i Ukrainiec Ołeksandr Semeniuta. Organizacja liczy pięćdziesięciu ścisłych członków i kilkuset sympatyków, którzy czytają ulotki i odezwy kolportowane przez anarchistów. Biedni Chłopi otrzymują materiały głównie od grupy z gubernialnego Jekaterynosławia. Antoni, zwany Zaratustrą, to syn robotnika socjalisty, który od najmłodszych lat wyrastał w atmosferze konspiracji i spisku. Nieco starszy Semeniuta pochodzi z chłopskiej rodziny, jest dezerterem i przebywa w Hulajpolu nielegalnie. Anarchistą został w czasie służby wojskowej w Odessie.
Młodego Machnę pociąga romantyczna aura tajemnicy, którą roztaczają nielegalne zgromadzenia. Najpierw bezskutecznie prosi Antoniego i Semeniutę o wprowadzenie do organizacji, później grozi: albo go przyjmą, albo będą musieli zabić, bo pójdzie na policję. Nestor źle znosi krytykę, wywołuje bójki, jest niezrównoważony i hardy. Anarchiści niechętnie dopuszczają go do grupy – wydaje się zbyt niedojrzały do poważnej roboty, ale wolą mieć go po swojej stronie. Antoni przynosi na spotkania lektury, wprowadza robotników w zawiłości ideologii, prowokuje dyskusje. Ale Machny nie interesuje teoria. W gospodzie waląc kuflem w blat, powtarza Antoniemu: „Jestem anarchistą”.
Tak jak wszystkim tajnym grupom rewolucyjnym Związkowi Biednych Chłopów brakuje pieniędzy. Nazwa organizacji nie jest kokieteryjna, a jej członkowie to wyłącznie słabo opłacani robotnicy fabryczni i rolni. Podobnie jak inne grupy działające w konspiracji Biedni Chłopi czerpią dochody ze zbrojnych napadów na miejscowych potentatów. Działalność ta nosi szlachetną nazwę ekspropriacji, w skrócie „eksu”. W tym samym czasie w zachodniej części Imperium w eksach bierze udział Józef Piłsudski. Polscy socjaliści napadają na pociągi pocztowe, a ukraińscy anarchiści smarują twarze sadzą, zakładają maski i wpadają do domów hulajpolskich bogaczy. Zdobyte pieniądze wydają wyłącznie na działalność organizacji. Po broń jeżdżą do Czerniowców na Bukowinie, skąd wiedzie też na Ukrainę szlak przerzutu wywrotowej literatury. Wracają z rewolwerami, a kuliste bomby z lontem, tak zwane macedonki, odlewają po kryjomu w zakładzie Kernera.
(...)
Wydanie I
- Kategoria: Literatura faktu
- Seria wydawnicza: Sulina
- Projekt okładki: Agnieszka Pasierska/Pracownia Papierówka
- Skład: Robert Oleś/d2d.pl
- Data publikacji: 19 marca 2012
Okładka miękka, lakierowana, ze skrzydełkami
- Wymiary: 125 mm × 195 mm
- Liczba stron: 240
- ISBN: 978-83-7536-367-8
- Cena okładkowa: 36,50 zł
E-book・Pirat stepowy
- ISBN: 978-83-7536-424-8
- Cena okładkowa: 31,50 zł
Inne książki tego autora
Zobacz wszystkieInni klienci kupili również:
- Stanisław ŁubieńskiDwanaście srok za ogon
- Katarzyna Roman-RawskaZaśnięcie Anisy
- Dorthe NorsSłone łąki
- Adam RobińskiPuszcza domowa
- Katarzyna KobylarczykStrup
- Małgorzata RejmerBłoto słodsze niż miód
- Beata SzadyWieczny początek
- Martin PollackOjcobójca
- Agata MaksimowskaBirobidżan
- Piotr OleksyNaddniestrze