Nie ma jednej mapy podróży z Patti Smith. Są prawdziwe miejsca, które z nią odwiedzamy, jak choćby mała kawiarnia w Greenwich Village, gdzie bohaterka pija swoją codzienną czarną kawę, albo dom Fridy Kahlo w Meksyku. Ale są też miejsca, do których trafiamy trochę skrępowani, zawstydzeni, ale jednocześnie z wdzięcznością. To cały świat uczuć, wspomnień, snów, marzeń kalejdoskopowo przefiltrowanych przez wrażliwość artystki. Oba światy – ten rzeczywisty, dookreślony i ten bez granic, bo zaklęty w sercu, przenikają się i splatają tak silnie, że czasem nie sposób ich rozróżnić. Tym bardziej że mistrzyni słowa płynnie, pięknie przechodzi od szczegółu do uniwersalnych obserwacji – raz patrzy przez mikroskop, by za chwilę spojrzeć śmiało przez potężny teleskop. "Pociąg linii M" to nasz bilet do jej świata.