Hjem to dom, siedlisko, bezpieczna
przystań. Czasem to miejsce, w którym się urodziliśmy. Innym razem nie starcza
życia, by je znaleźć. Wybraliśmy je sami albo to ono wybrało nas. Bywa
schronieniem, którego szukamy, gdy musieliśmy porzucić swój stary świat. To gniazdo, w którym wychowujemy pisklęta. Punkt odniesienia.
Dla Ilony Wiśniewskiej
od lat domem jest Tromsø: niegdyś zasypana śniegiem mieścina na dalekiej
północy Norwegii, dziś szybko rozwijające się miasto, trzecie co do wielkości w Arktyce. Sto czterdzieści narodowości, tygiel kultur, ośrodek życia naukowego i popularny kierunek turystyczny – milion osób rocznie przybywa tu, by obserwować
zorzę. Miasto, które wchłania albo izoluje, daje perspektywy albo nie
daje wyboru. I to dotyczy nie tylko ludzi, ale także zwierząt.
Wiśniewska opowiada o Tromsø wielogłosem ludzi i ptaków, znajduje w ich losie podobne doświadczenia i potrzeby. Chodząc ulicami, w końcu spotyka samą siebie i nieoczekiwanie staje się bohaterką tej historii. Jej Hjem to intymna
opowieść o przyjaźni, zapuszczaniu korzeni i o tym, że wszystkie żywe istoty
potrzebują domu.
Mieszkam w Tromsø od siedmiu
lat i nadal zdarza mi się pomylić drogę. Wciąż nie jestem pewna niektórych
rozwidleń, bo ulice biegną tak, jak je w przeszłości wydeptali ludzie
i wy‑ jeździły wozy konne, sporo tu skrótów i nieoczywistych
skrzyżowań. Po upowszechnieniu się samochodów ścieżki zalano asfaltem,
czasem jednak urywają się raptownie, kończą skałami albo skręcają donikąd.
Niektórzy mówią, że tu się chodzi tylko pod górkę. Coś w tym jest, bo
z górki najbezpieczniej się zbiega, zwłaszcza po śliskim. Ten dobry nawyk
widać potem na skarpetach, przetartych głównie na śródstopiu. Skarpety są
ważne, nosi się je tu niemal przez cały rok. Ważne jest ciepło w domu.
I to, by po nocy polarnej wróciły ptaki.
Jest wiosna 2024 roku. Stoję
na początku Storgaty, głównej ulicy miasta. Pod podeszwami matowy lód,
gdzieniegdzie zasypany kamyczkami albo zdarty do chodnika. Patrzę na stare
zabudowania browaru Mack, na nowoczesny gmach muzeum Polaria, wysoką siedzibę
Instytutu Polarnego i na ścianę z wypłaszczonych na szczytach gór.
Resztki śniegu z nabrzeża spływają do turkusowej wody. Jego nadmiar jest
wywożony ciężarówkami poza miasto i wrzucany do morza. Ale teraz zostały
już tylko brudne zaspy i trudno odróżnić, czy to śnieg, czy ziemia.
Nasiąkam sączącą się z nieba breją i ubolewam nad brakiem kaptura.
Na Tromsø mówią snøhule, czyli
śnieżna jama. Jakby śnieg w okolicy sypał tak, by pokryć akurat ten
kawałek lądu, zmrozić go i zostawić do maja. Gdyby zima była miejscem,
byłaby tym miastem. Teraz jest już pra‑ wie po zimie. Czasem musi być po zimie.
Tegoroczna kończy się wcześniej niż zwykle, bo najcieplejsze miesiące
w historii pomiarów obowiązują również na krańcach świata.
Stoję i nasłuchuję. Głosy
mew trójpalczastych potrafię roz‑ poznać bez patrzenia: falujący żal
z pretensją podczas lotu i wielotonowe pokrzykiwania przy lądowaniu.
Po norwesku nazywa się je krykkje – co brzmi jak „krysie”. Odkąd
poznałam tę nazwę, już nie używam innej. Operuję trzema językami na co dzień
i wygodnie mi skracać słowa.
Pierwszy raz zwróciłam na nie
uwagę na Spitsbergenie, w opuszczonym mieście Piramida. Od końca lat
dziewięć‑ dziesiątych XX wieku nie było tam ludzi, krysie przejęły więc
kilka nieruchomości, w tym zaplombowany blok przy głównym placu.
Na czterech piętrach trwał nieustanny jazgot. Przesiadywałam na
zardzewiałej huśtawce przed wejściem, a małe mewy łypały na mnie bez oznak
zaniepokojenia. Raz udało mi się wejść do środka i zobaczyć je
z drugiej strony. Siedziały w gniazdach, słońce świeciło przez brudne
szyby, ich cienie migotały na ścianie, a krzyk niósł się po korytarzach
usłanych ciałami tych, które wleciały przez wybite okna, ale nie potrafiły się
wydostać. Stałam niezauważona, obserwując ten trzepoczący ruch. Nigdy wcześniej
nie byłam tak blisko mewich gniazd.
W Piramidzie nocowałam
w hotelu reaktywowanym na potrzeby turystyki i dzięki krysiom wcale
nie miałam wrażenia, że na całe miasto przypadało zaledwie kilkoro ludzi. Ale
to było tam, najdalej na Północ, w białym. Ponad dekadę później i tysiąc
kilometrów na południe to one mieszkają w hotelach. Kolonia
z Piramidy zapowiadała zmiany, które dzieją się na północnym wybrzeżu
i w ostatnich latach przyspieszyły tak gwałtownie, że tam, gdzie
wiosną powinno być gwarno, jest cisza. A tam, gdzie dotąd było cicho,
słychać krzyk. Ten za moimi plecami jeszcze kilka lat temu był słyszalny na
klifach, nie w centrum miasta. Krysie zwykły budować gniazda na stromych
zboczach wysp. Na tych norweskich bywało ich i pół miliona. Teraz te
miejsca pustoszeją, a one szukają schronienia wśród ludzi. W Tromsø
pojawiły się w 2017 roku i na początku naliczono trzynaście par.
W 2022 roku par było już prawie czterysta, a rok później tysiąc.
Mówi się na nie urbane krykkjer,
miejskie krysie.
W ciągu ostatnich
czterdziestu lat osiem na dziesięć ptaków morskich zniknęło z norweskiego
wybrzeża. Ponadto w 2023 roku tylko na północy kraju znaleziono
dwadzieścia cztery tysiące osobników zabitych przez ptasią grypę. Jej epidemia –
największa w historii Norwegii – zdziesiątkowała głównie krysie
obecne na norweskiej czerwonej liście gatunków. Lista ma dziewięciopunktową
skalę: od gatunków nie‑ objętych monitoringiem po regionalnie wymarłe, przy
czym krysie w ciągu dwóch lat ze statusu bliskiego zagrożeniu (symbol
NT – nær truet) przeskoczyły
o dwa punkty i obecnie są silnie zagrożone (EN – sterk truet), dwa miejsca przed końcem
skali. Zeszłego lata zakażone grypą mewy padały mar‑ twe wprost z nieba
albo gromadziły się w skupiska na plażach i tam umierały,
a ludzie w białych kombinezonach wyławiali je szczypcami
i upychali do worków. Widziałam, jak siedziały zdezorientowane, kiwały się
z wykręconymi głowami. Pamiętam też te martwe. Leżały z rozpostartymi
skrzydłami na granicy wody, jakby wiedziały, dokąd dosięga przypływ, i nie
chciały jeszcze się poddać falom. Liczby na pewno są więk‑ sze, bo wiele umarło
na morzu. Te liczby nic mi nie mówią. Nie umiem sobie wyobrazić, ile to
jest osiemdziesiąt procent populacji. Dwadzieścia cztery tysiące martwych
ptaków. Ile by to było powierzchni morza szczelnie wypełnionej ciałami?
Wyspy ze śmieci, wyspy
z ptasich trucheł.
Osoby zainteresowane przedrukiem tego lub innego fragmentu książki
prosimy o kontakt z działem promocji pod adresem: jakub.nowacki@czarne.com.pl
Strona używa plików cookies zgodnie z polityką prywatności. Korzystając ze strony wyrażasz zgodę na używanie cookie, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki.