Wyhoduj sobie wolność
Reportaże z Urugwaju
Szymon Opryszek, Maria Hawranek , Wyhoduj sobie wolność. Reportaże z Urugwaju
- Kurier
- 10,70 zł
- paczkomat
- 8,70 zł
- poczta
- 9,90 zł
- odbiór osobisty (Warszawa)
- 0 zł
- pliki
- 0 zł
„Urugwajczycy kochają długie weekendy tak samo jak wolność” – mówi o rodakach José Mujica, były prezydent i najskromniejszy celebryta świata, który do pracy jeździł 20-letnim garbusem, a lwią część pensji oddawał na cele charytatywne.
Urugwaj jest jak puzzel z innej układanki, który nie pasuje do reszty kontynentu. Choć ten kraj zajmuje powierzchnię niewiele większą od Grecji i mieszka w nim zaledwie trzy i pół miliona ludzi, istotnie różni się od sąsiadów. Stabilny politycznie i ekonomicznie, nie przystaje do niemal żadnych europejskich stereotypów o Ameryce Łacińskiej. To jedno z najbardziej laickich państw świata. Jako pierwsze całkowicie zalegalizowało uprawę i spożycie marihuany, pary jednopłciowe mogą tu adoptować dzieci, a prostytutki płacą składki na ubezpieczenie społeczne. Każdy uczeń dostaje od państwa laptop, emeryt – tablet, a imigrant i uchodźca, nawet były więzień Guantanamo – szansę na nowe życie.
Wyhoduj sobie wolność to reporterska opowieść o niezwykłym eksperymencie społecznym i otwarte pytanie o granice dla marzycieli i wizjonerów, próbujących wykuwać nowy, lepszy świat.
-
Urugwaj jest jak mały tajemny skarb. Gdy się go odkrywa, człowiek chciałby zazdrośnie zachować jak najwięcej dla siebie. Ale Maria Hawranek i Szymon Opryszek dzielą się swoim znaleziskiem, więc niepokoję się o losy Urugwaju. Bo co jeśli wszyscy postępowcy, antyklerykałowie, zwolennicy małżeństw par jednopłciowych, palacze zioła oraz wszelkiej maści społecznicy, naprawiacze świata, „lewacy” i nie-całkiem-dopasowani, a także smakosze yerba mate i wielbiciele prawej stopy Luisa Suáreza ruszą masowo zaludniać tę świecką krainę-marzenie na antypodach? Piękna opowieść o małym kraju, który odważył się być sobą.
Przeczytaj fragment ZamknijSzymon Opryszek, Maria Hawranek
Wyhoduj sobie wolność
Reportaże z Urugwaju
fragment
Słowo
Gdy ktoś zapyta Urugwajczyków, czym jest laickość, z której są tacy dumni, raczej nie usłyszy spójnej definicji. W odpowiedzi za to niemal na pewno padną hasła: „Nie mówić o religii ani polityce w szkole publicznej”, „Separacja kościoła od państwa”. Od co większych radykałów można usłyszeć: „Precz z religią! Do czego nam potrzebna? To przecież obskurantyzm!”.
Dlatego po definicję pukamy do Néstora da Costy, uznanego urugwajskiego socjologa, specjalisty od tematu świeckości i religii. Jego biuro mieści się w surrealistycznym miejscu – poddasze stylowej kamienicy przypomina gabinet Albusa Dumbledore’a z opowieści o Harrym Potterze. Z zabytkowej zakratowanej windy wychodzimy przez szafę wprost na wykonany z ciemnego drewna ogromny stół, za którym siedzi naukowiec. Wskazuje nam obite skórą krzesła. Zastrzega, że nie wszystkie języki odzwierciedlają różnicę między laicidad a laicismo; nie ma jej na przykład w angielskim czy w niemieckim.
Na szczęście polski daje sobie z nią radę. Za tłumaczeniem Néstora przyjmujemy rozróżnienie na laickość, czyli świeckość, i laicyzm.
– Świeckość to gwarancja wolności wyznania i sumienia, niezależności państwa od jakiejkolwiek religii. Zasadę świeckości stosują również kraje, w których wciąż funkcjonują kościoły narodowe, na przykład Anglia i Dania. Laicyzm to z kolei podejście, które zwalcza wszelkie przejawy religijności jak chorobę. Jego przedstawiciele postawili sobie za cel, by wszystko, co religijne, znikło ze sceny publicznej. W Urugwaju laicyści mają przede wszystkim jednego wroga: Kościół katolicki.
Urugwajczycy najpierw wyrzucili Kościół z cmentarzy. Stało się to w 1861 roku, dzięki pewnemu masonowi. Kiedy jezuicki ksiądz z miejscowości San José odmówił pochówku w poświęconej ziemi szanowanemu katolikowi i wolnomularzowi Enrique Jacobsonowi, jego współbracia, domagając się miejsca na cmentarzu, przywieźli zwłoki do Montevideo. Trzy dni później rząd wydał dekret, którym zsekularyzował wszystkie urugwajskie nekropolie.
Jeszcze w XIX wieku wprowadzono obowiązkowe śluby cywilne i powszechną świecką edukację. W 1906 roku krzyże wyleciały ze szpitali, a po roku Bóg wraz z Ewangelią musieli wynieść się z przysięgi parlamentarnej. Pięć lat później przedstawiciele władzy dostali zakaz uczestnictwa jako reprezentanci państwa we wszelkich uroczystościach religijnych.
W 1919 roku, gdy weszła w życie konstytucja z 1917 roku, ostatecznie separująca Kościół od państwa, nastąpiła sekularyzacja również świąt religijnych. Trzech Króli stało się Dniem Dzieci, Święto Niepokalanego Poczęcia Matki Boskiej – Dniem Plaż, a Boże Narodzenie zastąpiono Świętem Rodziny. Mimo to w grudniu święte mikołaje wciąż pchają się do urugwajskich telewizorów i centrów handlowych, razem z równie abstrakcyjnymi w tym klimacie płatkami śniegu.
W 2016 roku Kościół katolicki rozpoczął kampanię marketingową, by przypomnieć o narodzinach Jezusa. Rozdano blisko trzydzieści tysięcy banerów z szopką, które wierni wywiesili na balkonach. Sprawę odnotowały media, dziennikarze próbowali dowiedzieć się, która agencja reklamowa odpowiada za tę akcję. „Żadna. To Duch Święty” – odparł kardynał Daniel Sturla9. O pomysłach na rekonkwistę świąt chcieliśmy porozmawiać z nim osobiście, jednak przez półtora miesiąca sekretarka duchownego nie znalazła w jego kalendarzu wolnego terminu.
Jeszcze gorzej niż z Bożym Narodzeniem jest z Wielkanocą, która ponad wiek temu stała się Tygodniem Turystyki. W trakcie ustawowych dni wolnych obywatele już od dawna nie myślą o poście i umartwieniu, tylko jadą na wakacje. Na plażę, na regaty nad rzekę Urugwaj, na festiwal piwa w Paysandú, zawody jeździeckie gauchów.
Albo na wyścig rowerowy Vuelta Ciclista del Uruguay.
Jeszcze przed stu laty na jego trasie znalazłyby się niemal same święte miejscowości. Jednak w latach dwudziestych XX wieku, na fali sekularyzacji, zmieniono nazwy ponad trzydziestu puebli noszących imiona świętych. Mimo to na mieszkańców położonego w sercu kraju Paso de los Toros wciąż mówi się isabelinos, od poprzedniej nazwy miasteczka Santa Isabel, a na tych z Punta del Este – fernandinos, po niegdysiejszym San Fernando. Chyba już tylko gentilicio, hiszpańskie nazewnictwo określające mieszkańców miasta lub regionu, oparło się laicyzacji. W 1935 roku Rosita Forbes, znana brytyjska podróżniczka, zanotowała: „Z rajskiego ogrodu do utopii – oto droga przebyta z Brazylii do Urugwaju. Odwiedziłam liczne szkoły i zdziwiło mnie, że dzieci tutaj wiedzą, kim jest Bernard Shaw czy Włodzimierz Lenin, a kompletnie nie znają imion apostołów”10.
Urugwaj do dziś jest odmieńcem wśród państw Ameryki Łacińskiej. Najmniej ludzi wierzy tutaj w Boga. Katolicy stanowią czterdzieści procent społeczeństwa (w sąsiedniej Argentynie siedemdziesiąt, w Brazylii – sześćdziesiąt). Dziesięć procent Urugwajczyków to ateiści, a jedna czwarta z nich to wierzący bez pośrednictwa jakiegokolwiek Kościoła11. Pod tym względem bardziej przypominają Hiszpanów niż Latynosów.
Gdzie więc podział się Bóg?
Krzyż
Jeśli już gdzieś go szukać, to na rambla w Montevideo, która daje mieszkańcom wytchnienie od miasta. Tu, nad brzegami La Platy, Mahatma Gandhi medytuje z przymkniętymi oczami. Tabliczka z brązu mówi o nim „Apostoł pokoju”. Tu lekko przygarbiony Konfucjusz zachęca do poszukania cienia w zielonym parku Rodó. Nieopodal afroamerykańska bogini Iemanjá rozkłada łaskawie ręce, jakby chciała objąć nimi Urugwajczyków zacięcie zrzucających kilogramy na ścieżce dla biegaczy. Jej lutowe święto to chyba jedyna religijna okazja, która gromadzi tysiące ludzi. Wylegają na plaże, by puszczać w ocean łódki – dary dla bogini – i przyłączać się do śpiewów wyznawców kultu umbanda. Jednak nawet wtedy nauczyciele nie tracą czujności. Jedna z duchownych, a jednocześnie polityczka Susana Andrade opowiadała nam, że kiedyś poprosiła w pewnej szkole naprzeciwko plaży o podłączenie mikrofonu do prądu. „Proszę wybaczyć, ale boję się, że mnie oskarżą o naruszenie świeckości” – usłyszała od nauczycielki.
Przeciwieństwem harmonii, jaka unosi się nad rambla, jest terminal Trzech Krzyży, „teatr dla antropologa w krótkiej podróży”, jak określił ten dworzec autobusowy reportażysta Julio Villanueva Chang12. Powietrze jest tu gęste, panuje atmosfera wiecznego spóźnienia. Przy terminalu krzyżują się trzy najważniejsze arterie Montevideo: bulwar Artigasa pachnie spalinami autokarów, które wyruszają do Argentyny, aleja 8 Października wskazuje drogę do Brazylii, aleja Italia wiedzie na wschód, ku przeraźliwie luksusowemu kurortowi Punta del Este.
Ruchem kieruje tutaj Jan Paweł II. Samochody suną ze wszystkich stron, a papież stoi samotnie na opuszczonej wysepce. Nad nim góruje trzydziestometrowy La Cruz del Papa, Krzyż Papieża. 1 kwietnia 1987 roku Ojciec Święty celebrował w tym miejscu mszę polową z okazji zakończenia konfliktu między Chile a Argentyną o kanał Beagle.
– To symbol religijny, który nie jest wpisany jako miejsce kultu. Katolicy nigdy się tam nie spotykają, bo przecież stoi na środku skrzyżowania. Nie da się nawet podejść – tłumaczy nam były prezydent Julio María Sanguinetti, zdeklarowany agnostyk i laicysta. Choć zwykle obsesyjnie tropi wszelkie ślady religijności, stał się obrońcą krzyża.
Spotykamy się w jego gabinecie, w niewielkim domku, w dzielnicy klasy średniej w Montevideo. Gabinet jest urządzony w stylu anglosaskim, w gablocie sterczy szpada, na szerokim biurku przyciski do papieru, zielona lampka. Po domu Sanguinetti chodzi w mokasynach. Minęło trzydzieści lat, od kiedy zasugerował, by zostawić krzyż jako wspomnienie papieskiej wizyty, która wedle jego słów zjednoczyła wszystkich Urugwajczyków we wspólnym uczuciu tolerancji i szacunku. Odprawiona wówczas msza była też jednym z największych zgromadzeń tego nielicznego narodu w historii – w uroczystości uczestniczyło około stu pięćdziesięciu tysięcy ludzi.
Ledwie jednak głowa Watykanu wyjechała, a krzyż stał się przedmiotem jednej z najgorętszych debat politycznych w historii Urugwaju. Dyskutowano o nim w barach, środkach transportu, na łamach gazet. Oczywiście z powodu zasady świeckości.
Wielcy mistrzowie Wielkiej Loży Masońskiej poczuli się zobligowani, by interweniować. Wydali w tej sprawie oświadczenie: „Symbol religii, którą wyznaje zaledwie część społeczeństwa Urugwaju, nie powinien być wystawiony publicznie i narzucany reszcie ludności”.
Przedstawiciele Kościoła na takie zarzuty odpowiadali oburzeni: „Toż to odrodzenie jakobinizmu na progu XXI wieku!”.
Wrzało też w Radzie Departamentalnej Montevideo. Radny z liberalnej Partii Kolorowych, jednego z dwóch historycznie najważniejszych ugrupowań w Urugwaju, krzyczał, że krzyż pogwałca filozofię państwa. Przedstawiciel drugiego najstarszego nurtu politycznego, centroprawicowej konserwatywnej Partii Białych, argumentował, że symbol stanie się unikatową atrakcją Montevideo. Radny lewicowego Szerokiego Frontu apelował z kolei: „Krzyż stoi obok obelisku upamiętniającego członków pierwszego Zgromadzenia Ustawodawczego z 1830 roku i na bulwarze bohatera José Artigasa, podczas gdy nie powinien dominować nad dwoma najważniejszymi patriotycznymi symbolami kraju”.
Gonzalo Aguirre, senator Partii Białych i uznany konstytucjonalista, opracował projekt uchwały, której tekst brzmiał: „Krzyż nie zostanie zachowany jako symbol religijny ani jako znak przynależności państwa do konkretnej religii, lecz raczej jako pamiątkowy pomnik wydarzenia historycznego”.
Burza przeniosła się do Zgromadzenia Narodowego.
Francisco Rodríguez Camusso z Szerokiego Frontu pytał senatorów z przekąsem:
– Urugwaj katolicki? Co to ma znaczyć?
– Uważam, że świeckość to postawa szacunku, nie negacji – odpowiadał mu senator Jorge Batlle, wnuk prezydenta, który wyrzucił krzyże ze szpitali.
Podczas debaty w Izbie Reprezentantów deputowany Rocha Imaz z Partii Białych wyraził rozczarowanie tym, że Zgromadzenie Narodowe w ogóle pochyla się nad tematem.
– Wydaje mi się, że sprawy duchowe powinny zaczekać na swoją kolej. Kraj ma ważniejsze kwestie do załatwienia13.
Ostatecznie czterdziestu ośmiu deputowanych było za, czterdziestu jeden przeciw. Krzyż stoi, jak stał, ale polemika na temat świeckości i laicyzmu powraca jak bumerang co kilka lat. Na przykład po śmierci papieża, gdy jego pomnik z brązu przeniesiono z parafii Chrystusa Zmartwychwstałego pod krzyż, by jak zauważył jeden z senatorów, „kierował tranzytem”. I jedenaście lat później, gdy katolicy domagali się postawienia na rambla pomnika Maryi Dziewicy.
Prezydent Sanguinetti tłumaczy:
– Nie podarowaliśmy Kościołowi placu, żeby postawił sobie świątynię, zostawiliśmy jedynie ślad historii, której nikt się nie wypiera. Świeckość to nie opozycja wobec religii, tylko neutralność państwa. I tak powinno zostać.
Jakobini
– W podstawówce miałem koleżankę, która na pamiątkę pierwszej komunii dostała obrazki ze świętymi. Chciała rozdać je kolegom z klasy, ale nie pozwoliła jej nasza nauczycielka. Uznała, że w ten sposób naruszyłaby świeckość. A kiedy studiowałem, przyznanie się do jakiejkolwiek wiary było grzechem. „Ignorant! Co ty robisz na uniwersytecie?”, stygmatyzowali – wspomina z przekąsem socjolog Néstor da Costa. – Nasz model totalnie neguje wszystko, co religijne. Jesteśmy najbardziej radykalnymi laicystami na świecie.
Socjolog da Costa lubi i potrafi przemawiać. Gdy opowiada nam o korzeniach i meandrach świeckości w Urugwaju, oczy kieruje to na nas, to na witraże, przez które prześwieca popołudniowe słońce. Nad głowami mamy neogotycki sufit z herbami, przed oczami kominek i regały z książkami. Niezwykła aura gabinetu sprawia, że czujemy się tak, jakby gospodarz dopuszczał nas do wiedzy tajemnej.
– Zdajecie sobie sprawę, że przyjechaliście do kraju nie tylko bez Boga, ale i bez nazwy? – pyta przewrotnie. – Jesteście w República Oriental del Uruguay, republice, która leży na wschód od rzeki Urugwaj. Definiuje nas bycie republiką i lokalizacją za rzeką, a nie bycie państwem. My, Urugwajczycy, nie postrzegamy się przez pryzmatu narodu. Nasz państwowy bank nazywa się Bankiem Republiki, nasz uniwersytet to Uniwersytet Republiki. Bycie republiką jest dla nas ważniejsze niż cokolwiek innego. Elity, które położyły podwaliny naszej państwowości, wykształciły się we Francji lub były w nią zapatrzone. To nasza matryca. Poza nią dyskusje o kształcie nowego kraju toczyły się w klubach racjonalistycznych, wśród masonerii, socjalistów i anarchistów. U źródeł naszej państwowości tkwi zatem uprzedzenie do religii i kleru.
Zgodnie z artykułem piątym naszej konstytucji: „Wszystkie kulty w Urugwaju są wolne. Prawo nie wynika z żadnej religii”, jesteśmy państwem bezwyznaniowym. U nas, w przeciwieństwie do na przykład USA, gdzie również panuje wolność wyznania, publicznie nie wypada manifestować przynależności do jakiejkolwiek wiary. Jeżeli jesteś przedstawicielem administracji państwowej, to praktycznie nie wolno ci tego robić. A już szczególnie stroszymy się na katolicyzm. Nasz system edukacyjny uczy, że Kościół katolicki to średniowiecze i inkwizycja. Co ciekawe, na pewnym etapie ten atak bardzo spodobał się Kościołom protestanckim, przekonanym, że oto pojawia się okazja, by usunąć historycznego wroga i zająć jego miejsce. Dopiero później zorientowały się, że podcięły gałąź, na której siedzą.
Zatem religijność wzbudza w nas podejrzliwość. Można powiedzieć, że w Urugwaju panuje nawet laicki fundamentalizm. W pewnym sensie uświęciliśmy zasadę świeckości: zamiast dogmatów wiary mamy dogmaty laickie.
Z kultu świeckości wynika, oczywiście, wiele zalet. Podstawowa jest taka, że żaden Kościół nie zdominował u nas państwa ani nie dyktuje politykom, co mają robić. Ale jest i drugi biegun, katolicki, często dość arogancki, antypostępowy, który sprawia, na przykład, że niektórzy lekarze, choć powinni, nie wykonują aborcji, powołując się na przekonania. Jego przedstawiciele wszelkie protesty przeciwko manifestowaniu religii uważają za atak na swój Kościół lub Boga. Od niedawna mamy jednak drugiego w historii kraju kardynała, Daniela Sturlę, który prowadzi ze społeczeństwem bardzo ciekawy dyskurs. Mówi: „Nie aspirujemy do niczego więcej jak do bycia częścią społeczeństwa. Nie chcemy żadnej władzy politycznej”. Rzadko można takie słowa usłyszeć od wysoko postawionego hierarchy. W Argentynie to niemożliwe, w Polsce pewnie tym bardziej.
Osobiście uważam, że trochę się w tym naszym umiłowaniu świeckości zagalopowaliśmy. Laicyści podnoszą alarm, ilekroć w szkołach padnie słowo o religii. Zobaczcie, jaki to paradoks: nasz kraj ma liberalne prawo, ale jest bardzo restrykcyjny w jego pilnowaniu. To wynika z wysokiej kontroli obywatelskiej. Z socjologii wiadomo, że kontrola społeczna działa skuteczniej w niewielkich zbiorowościach, a u nas przecież prawie wszyscy się znamy. Każdy jest czyimś sąsiadem, kuzynem, znajomym znajomego.
Nasz dyskurs antyreligijny jest dziewiętnastowieczny, trochę paniczny. W naszym imaginarium religia musi być prywatna; nikt nie powinien mieć prawa upominania się o nią w przestrzeni publicznej. Panuje jakobińskie założenie, że ta przestrzeń reprezentuje wszystkich. A przecież nie istnieje nic, co reprezentowałoby każdego z nas! Londyn, gdzie prawie czterdzieści procent mieszkańców stanowią ludzie napływowi o różnych wyznaniach, wybrnął z tego doskonale – obchodzi święta wszystkich tych grup i nakłania je do dialogu. My pod tym względem zatrzymaliśmy się w czasie. Zorientowaliśmy się, że różnorodność jest teraz na świecie wartością, przyklaskujemy zatem różnorodności seksualnej czy etnicznej. Ale religijnej nie ruszać! Seksualność można wyrażać, proszę bardzo, a z wiarą trzeba się kryć. Stoimy w rozkroku.
Jak zrównoważyć świeckość i religię? Rozwiązanie tej kwestii zajmie nam zapewne kolejnych dwadzieścia lat. Mój kolega mówi, że kiedy nadejdzie koniec świata, chciałby być w Urugwaju. Bo koniec świata na pewno dotrze tu później. Nie wiem, czy zdążymy uporać się z bogami przed apokalipsą.
Medalik
Na wspomnienie wydarzeń z 2012 roku dyrektorka Elizabeth obraca nerwowo w palcach złoty medalik z Najświętszą Panienką, który mieni się nad jej apetycznym dekoltem.
– Obiecałam Bogu, że będę go nosić w czasie choroby. Kilka lat temu zdiagnozowano u mnie raka tarczycy. Wycięto mi ją. Źle zniosłam radioterapię. Potem na dodatek rozwód. Zostałam z dwójką małych dzieci. Wiele razy koledzy z pracy sugerowali, bym na szyi zawiązała chustkę i zasłoniła Matkę Boską. Czasem zakładam apaszkę jako dodatek, ale nigdy, by kryć moją wiarę.
– Urugwaj zapewnia obywatelom tak wiele swobód. A co z wolnością religijną? – pytamy.
Elizabeth uśmiecha się smutno.
– Nic z tego. A już na pewno nie, jeśli pełnisz urząd publiczny.
– A gdyby uczeń zapytał panią o medalik?
– Mogę o nim opowiedzieć. Ale jeśli ktoś nas usłyszy, może to później wykorzystać przeciwko mnie.
– O Bogu nie rozmawia się w szkole w ogóle?
– Na historii tak, oczywiście. W tamtym liceum było wielu radykałów, przy których nie wolno było wymawiać słowa „Bóg”. Niektórzy nauczyciele wciąż są przekonani, że religia to opium dla mas. I że w imię szacunku dla świeckości trzeba trzymać wiarę z daleka od szkolnego życia. W podstawówce nie ma etyki czy filozofii, ta druga pojawia się dopiero w liceum. Ale i w szkole średniej nauczycielom nie wolno rozmawiać z uczniami o duchowości. Choć jednocześnie można uczyć jogi.
Zapytana przez ucznia o mojego Boga, zapewne odpowiedziałabym obiektywnie, że katolicyzm to jedna z religii, które istnieją. Jedna z opcji, do wyboru. Trudno prowadzić religijne dysputy w systemie, który potępia wiarę.
Podobne skargi jak na dyrektor Cardarello wniesiono również na kardynała Sturlę, który w dwieście pięćdziesiątą rocznicę urodzin bohatera narodowego Artigasa powiedział w szkole katolickiej, przy podniesionych flagach urugwajskiej i watykańskiej: „Niech Bóg Was błogosławi, amen”. Politycy domagali się też ukarania generałów, którzy mieli zgodzić się na dostarczanie Biblii żołnierzom jadącym na misje pokojowe.
Świeckość w Urugwaju jest święta i nie dotyczy wyłącznie religii i polityki. Dotyczy każdej doktryny i ideologii. I całości życia publicznego. W ostatnich latach o pogwałcenie zasady świeckości oskarżano między innymi:
– autorów podręcznika do szóstej klasy podstawówki, którzy umieścili na okładce zdjęcie prezydenta Tabaré Vázqueza (tajemnicą poliszynela jest, że polityk jest masonem),
– żonę ambasadora Palestyny, która na spotkaniu z licealistami z Punta de Rieles na temat sytuacji na Bliskim Wschodzie miała pokazywać zdjęcia izraelskich żołnierzy zabijających Palestyńczyków,
– nauczyciela historii, który z przejęciem opowiadał uczniom o marksizmie (został nagrany telefonem),
– autorów podręcznika do wychowania seksualnego dla szkół podstawowych, którzy zdaniem zniesmaczonych rodziców zaprezentowali wyłącznie kulturowe, a zatem genderowe ujęcie męskości i kobiecości,
– nauczycielki ze wsi Risso, która kazała uczniom przez trzy dni śledzić wiadomości o wyborze José Mujiki na prezydenta Urugwaju, a potem przygotować relację.
W tym ostatnim przypadku urzędnicy z centralnego kuratorium przeprowadzili śledztwo i oddalili skargę.
Stanęli również po stronie Cardarello. Zaraz po okupacji liceum numer 46 była dyrektorka objęła stanowisko w Radzie Szkolnictwa Średniego, w sekcji inspekcji języka hiszpańskiego – jako nauczycielka pomocnicza. Nie znaleziono żadnych dowodów na stosowanie przez nią mobbingu. Niebawem została dyrektorką w liceum numer 51, gdzie nikt się na nią nie skarży.
Proces cywilny, który wytoczyła dawnym współpracownikom, ciągnie się od lat.
– Bywało, że czułam się bezradna. Okropna jest świadomość, że nie masz się do kogo zwrócić – opowiada. – Z tych wszystkich uczniów w szkole, którym miałam opowiadać o Bogu, zaledwie jeden zgodził się zeznawać. Myślę, że coś mu zaproponowano. Może przejście do następnej klasy?
Elizabeth czuje się ofiarą antyreligijnej nagonki. Uważa, że została skrzywdzona, także przez władzę sądowniczą.
– Rozczarował mnie wymiar sprawiedliwości. Rozczarował mnie mój kraj – mówi. – Nie wiem, czy bez Boga wytrzymałabym to wszystko. Na szczęście czułam obecność Ducha Świętego.
W pierwszej instancji sędzina uznała prawo dyrektorki do pracy i dobrej reputacji za ważniejsze od akcji okupacyjnej jej podwładnych. Jednak dzisiaj, tuż przed naszym kolejnym spotkaniem, Elizabeth dostała złą wiadomość: sąd apelacyjny uwolnił związek zawodowy od wszelkiej odpowiedzialności. Wszystkich jego członków, ponad pięćdziesiąt osób.
– Mogłabym złożyć sprawę do Sądu Najwyższego, ale ryzykowałabym, że obciąży mnie kosztami. A to już byłby szczyt wszystkiego. Nie będę walczyć. Mam pięćdziesiąt dwa lata, niedaleko do emerytury. Muszę iść naprzód. – W głosie, bardziej nawet niż złość, pobrzmiewa rezygnacja. – W tym kraju ze związkiem zawodowym nie wygra nawet Bóg.
Osoby zainteresowane przedrukiem tego lub innego fragmentu książki prosimy o kontakt z działem promocji: zofia@czarne.com.pl.
Wydanie I
- Seria wydawnicza: Reportaż
- Projekt okładki: Agnieszka Pasierska/Pracownia Papierówka
- Data publikacji: 26 września 2018
Okładka twarda
- Wymiary: 133 mm × 215 mm
- Liczba stron: 280
- ISBN: 978-83-8049-733-7
- Cena okładkowa: 39,90 zł
E-book・Wyhoduj sobie wolność
- ISBN: 978-83-8049-758-0
- Cena okładkowa: 29,90 zł
-
WyróżnienieNajlepsze publikacje turystyczne 2019 wyróżnienie w kategorii „książka reportażowa”Szymon Opryszek, Maria Hawranek , Wyhoduj sobie wolność
Inni klienci kupili również:
- Tomasz GrzywaczewskiWymazana granica
- Birger AmundsenHarald
- Patrick Radden KeefeCokolwiek powiesz, nic nie mów
- Ilona WiśniewskaBiałe
- Małgorzata SidzKocie chrzciny
- Jessica BruderNomadland
- Ludwika WłodekGorsze dzieci Republiki
- Tomasz GrzywaczewskiGranice marzeń
- Katarzyna Surmiak-DomańskaKu Klux Klan
- Ilona WiśniewskaHen