Thomas Brussig, Aleja Słoneczna
- Kurier
- 11,79 zł
- paczkomat
- 12,70 zł
- poczta
- 12 zł
- odbiór osobisty (Warszawa)
- 0 zł
- pliki
- 0 zł
Pełna humoru, nostalgiczna opowieść o dorastaniu grupki przyjaciół, mieszkających tuż przy Murze Berlińskim. Brussig z premedytacją chciał stworzyć taki utwór, przy którym, cytuję, „Niemcy z Zachodu będą pękać z zazdrości, że nie dane im było żyć w NRD”. Udało mu się: okazuje się, że nad zgrzebną i szarą codziennością schyłkowej NRD także świeciło słońce, absurdy realnego socjalizmu próbowano traktować z dystansem i humorem, a młodzi ludzie mieli takie same problemy jak wszędzie, przeżywali pierwsze miłości czy fascynacje muzyką rockową — byli po prostu młodzi.
-
Pełna humoru i ciepła Aleja słoneczna doczekała się już ekranizacji. Film w Niemczech obejrzało ponad 2,5 miliona widzów. Być może polskiemu czytelnikowi potrzebna jest taka lektura, bo przecież i w Polsce pomiędzy stanem wojennym a okrągłym stołem również świeciło słońce.
-
’Aleja Słoneczna’ to dzieło w sumie dość pogodne i na tym polega jego pewna perwersja — pod woalem uroczej historyjki kryje się zjadliwa satyra totalitarnego systemu.
Przeczytaj fragment ZamknijThomas Brussig
Aleja Słoneczna
fragment
ZIMNE CYGARO CHURCHILLA
W życiu bywają niezliczone sytuacje, kiedy trzeba podać swój adres, i Michael Kuppisch, który mieszkał w Berlinie przy Alei Słonecznej, często mógł się przekonać, że nazwa jego ulicy wywoływała uczucia pokojowe lub zgoła sentymentalne. Z jego doświadczeń wynikało, że nazwa „Aleja Słoneczna” najlepiej działała w sytuacjach niepewnych czy wręcz napiętych. Nawet wrogo nastawieni Saksończycy prawie zawsze stawali się przyjaźniejsi, gdy dowiadywali się, że mają do czynienia z berlińczykiem mieszkającym przy Alei Słonecznej.
Michael Kuppisch wyobrażał sobie, że nazwa ta zadziałała nawet na Konferencji Poczdamskiej w lecie 1945 roku, kiedy to Józef Stalin, Harry S. Truman i Winston Churchill dzielili byłą stolicę Rzeszy na sektory. Przede wszystkim na Stalina; dyktatorzy i despoci, jak wiadomo, są szczególnie podatni na poetyckie nastroje. Stalin nie chciał zostawić Amerykanom ulicy o tak pięknej nazwie, a przynajmniej nie całą. I przedstawił Harry’emu Trumanowi swoje żądania co do Alei Słonecznej — które to żądania ten oczywiście odrzucił. Ale Stalin nie popuszczał i zanosiło się na to, że dojdzie do rękoczynów. I kiedy Stalin z Trumanem już prawie stykali się nosami, wcisnął się między nich brytyjski premier, rozdzielił ich i sam stanął przed planem Berlina. Od razu zauważył, że Aleja Słoneczna ma ponad cztery kilometry długości. Churchill był tradycyjnie po stronie Amerykanów i nikt z obecnych nie dopuszczał możliwości, że mógłby przyznać Aleję Słoneczną Rosjanom. Na tyle to go wszyscy znali, i wiedzieli, że zaciągnie się cygarem, pomyśli chwilę, wypuści dym, potrząśnie głową i przejdzie do następnego punktu rokowań. Ale kiedy Churchill pociągnął cygaro, ku jego niezadowoleniu okazało się, że znowu zgasło. Stalin był tak usłużny, że od razu pośpieszył z ogniem, a Churchill, rozkoszując się dymem, pochylił się nad planem Berlina i pomyślał, jak mógłby w należny sposób odwzajemnić gest Stalina. I gdy wydmuchnął dym, przyznał Stalinowi kawałek ulicy długości 60 metrów, i zmienił temat.
Tak to musiało się odbyć, myślał Michael Kuppisch. Jak inaczej można było odciąć taki mały kawałek ulicy tuż przed jej końcem? A czasami myślał też: gdyby ten głupi Churchill lepiej pilnował swojego cygara, żylibyśmy teraz na Zachodzie.
Michael Kuppisch zawsze szukał wyjaśnień, ponieważ nader często konfrontowany był z sytuacjami, które wydawały mu się nienormalne. Na przykład nie mógł się nigdy nadziwić, że mieszka przy ulicy, której numeracja zaczyna się od 379. Tak samo nie mógł się przyzwyczaić do codziennych upokorzeń w postaci szyderczych śmiechów z platformy widokowej po zachodniej stronie, witających go zawsze, gdy wychodził z domu — całe wycieczki szkolne krzyczały, gwizdały i wołały: „Patrzcie, patrzcie, prawdziwy dederon!” albo „No, dederonku, zrób ładnie pa pa, pstrykniemy ci fotkę!”. Ale wszystkie te absurdy były niczym w stosunku do absolutnie niewiarygodnego faktu, że pierwszy w życiu list miłosny, jaki otrzymał, został porwany przez wiatr i zaniesiony na pas śmierci, gdzie spoczął na zawsze — zanim Michael zdążył go przeczytać.
Michael Kuppisch, przez wszystkich zwany Micha (oprócz jego matki, która kiedyś, z dnia na dzień, zaczęła zwracać się do niego Misza), miał nie tylko swoją teorię na temat krótszego końca Alei Słonecznej, ale i teorię, dlaczego akurat jego lata były najbardziej interesującym okresem w dziejach, także w przyszłych dziejach, Alei Słonecznej. Otóż jedynymi domami przy krótszym końcu Alei Słonecznej były legendarne budynki typu Q3a ze swoimi malutkimi, ciasnymi mieszkaniami. A jedynymi ludźmi, którzy byli gotowi w nich zamieszkać, byli nowożeńcy pragnący wreszcie żyć razem pod jednym dachem. Ale nowożeńcom rodziły się wkrótce dzieci, i w ciasnych mieszkaniach stawało się jeszcze ciaśniej. O większych mieszkaniach nie było nawet co myśleć; władze liczyły pokoje i stwierdzały, że „potrzeby rodziny są zabezpieczone”. Na szczęście prawie we wszystkich domach była taka sama sytuacja, i kiedy Micha nie mógł już wytrzymać w ciasnym mieszkaniu i zaczął przenosić swoje życie na ulicę, spotkał wielu innych, którym wiodło się podobnie. A ponieważ prawie wszędzie przy końcówce Alei Słonecznej działo się to samo, Micha czuł się jak część pewnego potencjału. Kiedy jego przyjaciele mówili: „Jesteśmy paczką”, Micha mówił: „Jesteśmy potencjałem”. Sam nie wiedział dokładnie, co ma na myśli, ale czuł, że musi mieć jakieś znaczenie, kiedy wszyscy pochodzą z podobnej ciasnoty Q3a, spotykają się co dzień, noszą takie same ciuchy, słuchają tej samej muzyki, mają takie same tęsknoty i z każdym dniem czują się silniejsi — żeby wszystko pozmieniać, kiedy wreszcie dorosną. Micha potrafił nawet czerpać nadzieję z faktu, że wszyscy kochali się w tej samej dziewczynie.
Skazani
Spotykali się zwykle na opuszczonym placu zabaw — dziećmi, które miały się tam bawić, byli oni sami, a po nich nie było już następnych dzieci. A ponieważ żaden piętnastolatek nie może przyznać się przed światem, że idzie na plac zabaw, mówili o tych spotkaniach „kręcić się po placu”, co brzmiało jakoś bardziej zadziornie. Słuchali tam muzyki, najchętniej tej, która była zakazana. Najczęściej Micha przynosił nowe piosenki — jak tylko nagrał je z programu SFBeat Rozgłośni Wolny Berlin, od razu puszczał je na placu. Ale te piosenki były jeszcze zbyt nowe, żeby już miały być zakazane. Kiedy tylko pojawiała się pogłoska, że jakaś piosenka została zakazana, od razu zyskiwała na popularności. Hiroshima była zakazana, tak samo Je t’aime albo Rolling Stonesi, którzy w ogóle byli zakazani, od początku do końca. Ale najbardziej zakazana była piosenka Moscow, Moscow zespołu Wonderland. Nikt nie wiedział, kto wydaje te zakazy, a co dopiero — z jakiego powodu.
Przy słuchaniu Moscow, Moscow wprawiali się zawsze w stan jakiejś autystycznej ekstazy bluesowej, która polegała na tym, żeby z zamkniętymi oczami kołysać się na boki, przygryzając zębami dolną wargę. Chodziło o to, żeby zgłębić autentyczny bluesowy feeling i pokazać, jak daleko już się w tym doszło. Poza muzyką i ruchami ciała nie istniało dla nich wtedy nic, i dlatego kiedyś chłopcy z placu zauważyli o wiele za późno, że nagle stanął koło nich posterunkowy. A stało się to dokładnie w momencie, kiedy przyjaciel Michy, Mario, z przejęciem wykrzyknął: „Kurcze, chłopaki, to jest zakazane! Całkiem zakazane!”, na co posterunkowy wyłączył magnetofon i z triumfem w głosie zapytał:
— Co takiego jest zakazane?
Mario zaczął udawać niewiniątko.
— Zakazane? O co chodzi? Czy ktoś tu powiedział „zakazane”? — Szybko jednak zauważył, że daleko na tym nie zajedzie.
— A, pan władza ma na myśli zakazane — powiedział Micha z ulgą. — To przecież język młodzieżowy.
— Słowa zakazany używa się w języku młodzieżowym, kiedy niepełnoletni użytkownik języka chce dać wyraz swojemu zachwytowi — odezwał się Okularnik, który przeczytał już tak dużo, że nie tylko zepsuł sobie oczy, ale był też w stanie bez najmniejszego wysiłku formułować wręcz arogancko długie wypowiedzi. — Czyli zakazany jest słowem wyrażającym akceptację.
— Tak samo jak klawo albo byczo — dodał Kudłaty, nazywany tak, ponieważ wyglądał jak Jimi Hendrix.
— Bardzo popularne w języku młodzieżowym są także słowa bombowy albo fajowy — powiedział Okularnik.
— Które oznaczają z kolei to samo, co szałowy, w dechę, bezbłędny, albo właśnie: zakazany — wyjaśnił Gruby. Wszyscy gorliwie przytaknęli i czekali, co posterunkowy na to.
— Chłopaki, chyba chcecie mnie zrobić w konia — powiedział. — Sądzę raczej, że rozmawialiście o tym, że surowo zakazane jest nie oddać znalezionego paszportu, który zgubiła obywatelka RFN.
— Nie — odparł Micha. — To znaczy tak. Oczywiście wiemy, że zatrzymywanie znalezionego paszportu jest zakazane, ale nie o tym rozmawialiśmy, obywatelu kapralu.
— Starszy sierżancie! — pouczył go surowo posterunkowy. — Nie jestem kapralem, ale starszym sierżantem. To są stopnie podoficerskie. Najpierw jest się kapralem, potem plutonowym, potem sierżantem, a potem starszym sierżantem. Ale w przyszłym tygodniu zostanę chorążym. To jest stopień oficerski.
— To bardzo ciekawe. Serdecznie panu gratuluję! — powiedział Micha, któremu ulżyło na myśl, że posterunkowy już zapomniał, po co był na placu. Zamiast drążyć sprawę zakazanego recytował kolejność stopni wojskowych.
— Po chorążym idzie podporucznik, potem porucznik, czyli lejtnant, kapitan, major, pułkownik — tyle jest stopniów oficerskich.
Micha szturchnął w bok Okularnika, który akurat w momencie, gdy posterunkowemu poprawił się humor, nabierał powietrza, żeby poprawić odmianę liczby mnogiej.
— Przechodzimy do stopniów generalskich: generał-major, generał-pułkownik, generał-lejtnant i generał armii — czy nic nie zauważyliście?
— Pełno jest tych stopniów wojskowych — powiedział Kudłaty, który tak samo jak inni nieszczególnie interesował się wojskiem. — Wygląda na to, że ten pański jest gdzieś na samym dole.
— Ma pan jeszcze przed sobą wszystko, co najlepsze na służbie — podjął myśl Kudłatego Gruby, formułując ją trochę przyjaźniej.
— Ej, chłopaki! Jakbyście lepiej uważali, tobyście sami zauważyli, że wśród oficerów lejtnant jest daleko pod majorem, ale potem, u generałów, generał-lejtnant stoi nad generał-majorem.
— Jak to jest możliwe? — zapytał Mario z niedowierzaniem.
— Ostatni będą pierwszymi — odezwał się Okularnik. — Tak jest napisane w... — Nie dokończył, bo Micha znowu dał mu sójkę w bok.
— W przyszłym tygodniu zostanę chorążym, wtedy dopiero tu będzie porządek — powiedział posterunkowy zdecydowanie. — Jeśli któryś z was znajdzie ten paszport obywatelki RFN, należy go zwrócić do mnie. Zrozumiano?
— A jak ona się nazywa, ta obywatelka? — zapytał Okularnik, który znowu chciał wszystko dokładnie wiedzieć.
— Powinniście oczywiście oddać mi każdy paszport, jaki znajdziecie, ale ten, co został zgubiony, należy do niejakiej Heleny Rumpel. Jak się nazywa ta obywatelka RFN?
— Helena Rumpel — odpowiedział Mario. Mario miał najdłuższe włosy, i dlatego uchodził za najbardziej krnąbrnego. I kiedy odpowiadał grzecznie na pytania posterunkowego, tamten mógł mieć poczucie, że panuje nad sytuacją na placu.
— No właśnie, Rumpel, Helena — powtórzył posterunkowy, a chłopcy przytaknęli. Posterunkowy chciał już odejść, ale po trzech krokach coś sobie przypomniał i zawrócił.
— A co to była za piosenka przedtem? — zapytał czujnie, znalazł na magnetofonie klawisz „play” i Moscow, Moscow zabrzmiało na nowo. Serce Michy zaczęło kołatać ze strachu. Najbardziej zakazana z zakazanych piosenka! Posterunkowy posłuchał chwilę i skinął w końcu z miną znawcy.
— Czyj to materiał dźwiękowy? — zapytał. — No? Czyja jest ta kaseta?
— Właściwie to moja — odpowiedział Micha.
— Aha! No to wezmę ją sobie. Sam też bardzo chętnie puszczam czasem muzykę, w gronie kolegów.
Micha zamknął oczy ze zgrozy, kiedy sobie to wyobraził. Usłyszał tylko jeszcze, jak posterunkowy, oddalając się, zawołał do nich wesoło:
— No co, chłopaki, nie spodziewalibyście się po mnie takiego hobby, nie?
Tydzień później posterunkowy nie został awansowany ze starszego sierżanta na chorążego, ale zdegradowany do stopnia sierżanta. I zaczął wtedy szykanować Michę, legitymując go na każdym kroku. Gdy tylko widział Michę, od razu się zaczynało: „Dzień dobry, sierżant Horkfeld, kontrola dokumentów. Dowód proszę”.
Na początku Micha traktował bardzo poważnie słowa kontrola dokumentów — spodziewał się, że słuchacze piosenki Moscow, Moscow prędzej czy później muszą znaleźć się na listach osób ściganych przez prawo. Potem jednak domyślił się, że posterunkowy rzeczywiście puścił Moscow, Moscow w gronie kolegów, może nawet na Wielkim Balu Policji z okazji przyznania awansów. A że Moscow, Moscow była tak niesłychanie zakazana, na balu musiało dojść do ogromnego skandalu. Micha mógł sobie wyobrazić tę scenę: szef policji osobiście pobiegł naprzód, żeby zasypać kolumny uderzeniami gumowej pałki, a minister spraw wewnętrznych wyciągnął swój służbowy pistolet i w samym środku piosenki rozstrzelał magnetofon. A później obaj do spółki zerwali posterunkowemu z ramion jego nowiuteńkie pagony chorążego. Sądząc po tym, z jaką zawziętością posterunkowy kontrolował jego dokumenty, Micha zaczął nabierać przekonania, że wszystko musiało wyglądać właśnie tak, o ile nie jeszcze gorzej.
Gdyby posterunkowy nie wziął sobie kasety z piosenką Moscow, Moscow, pierwszy list miłosny Michy nie pofrunąłby na pas śmierci. To jest skomplikowana sprawa, i dlatego trudno ją tu wytłumaczyć, ale ma ona w pewnym sensie związek z piosenką Moscow, Moscow. Micha nie był nawet pewien, czy ten list w ogóle był do niego, nie wiedział też, czy był od tej dziewczyny, za której list oddałby wszystkie skarby świata.
Dziewczyna miała na imię Miriam, chodziła do równoległej klasy i była niewątpliwie najładniejsza w całej szkole. (Dla Michy była oczywiście najpiękniejsza na świecie). Była prawdziwą sensacją Alei Słonecznej. Gdy wychodziła na ulicę, życie nabierało zupełnie innego rytmu. Robotnicy drogowi odkładali swoje młoty pneumatyczne, zachodnie samochody jadące od przejścia granicznego zatrzymywały się, żeby Miriam mogła przejść przez ulicę, na wieży strażniczej w pasie śmierci żołnierze wyrywali sobie lornetki, a śmiech zachodnich klas maturalnych na platformie widokowej ustępował pełnym szacunku szeptom.
Miriam od niedawna była w szkole, do której chodzili Micha, Mario i cała reszta. Nikt nie miał dokładnych wiadomości na jej temat. Dla wszystkich była obcą, piękną i zagadkową dziewczyną. Ściśle biorąc, Miriam była nieślubnym dzieckiem, ale i tego nikt nie wiedział. Była dzieckiem nieślubnym, ponieważ jej ojciec, jadąc samochodem, skręcił za wcześnie. Jechał właśnie do urzędu stanu cywilnego, gdzie był umówiony z matką Miriam, która była w ósmym miesiącu ciąży. Ślub miał się odbyć w Berlinie, a ojciec Miriam nie znał za dobrze tego miasta. Po drodze z Dessau źle skręcił przy Adlergestell, dalej pojechał Baumschulenstrasse i nagle jego trabant zatrzymał się przed przejściem granicznym przy Alei Słonecznej. Nie miał pojęcia, że znajduje się na przejściu granicznym, więc zaczął kląć i awanturować się, wysiadł z samochodu i zdenerwowany biegał w kółko. „Ale ja muszę tędy przejechać!”, powtarzał. Często się zdarzało, że na takie przejścia graniczne trafiały zabłąkane samochody i najczęściej były bez problemów odsyłane z powrotem, ale choleryczny ojciec Miriam zrobił taką awanturę, że pogranicznicy zajęli się nim dokładniej. Był tak długo przesłuchiwany, że nie dojechał na czas do USC, a zanim nadszedł nowy termin ślubu, Miriam zdążyła już przyjść na świat. I w ten sposób została dzieckiem nieślubnym.
Kiedy urodził się jej młodszy brat, Miriam nie miała już wątpliwości, że rodzice się rozwiodą. Ojciec nie był całkiem normalny — kiedy czasami się przed nim zamykały, wywalał drzwi kopniakami albo urządzał na ulicy takie krzyki, że Miriam i jej matka musiały się okropnie wstydzić przed sąsiadami. I gdy wreszcie rodzice Miriam się rozwiedli, jej matka chciała się uwolnić od prześladującego ją wariata, ojca Miriam — i przeprowadziła się na końcówkę Alei Słonecznej. Przypuszczała, całkiem słusznie zresztą, że ojciec Miriam będzie starannie omijał tę okolicę.
Stosunek Miriam do chłopaków i mężczyzn był całkowicie nieprzejrzysty. Okularnik mówił, że Miriam zachowuje się po prostu jak każde normalnie obciążone dziecko z rozbitego małżeństwa — zamknięta w sobie, nie ma żadnego celu i jest pesymistyczna. Często widywano ją, jak wsiadała na motor, który podjeżdżał pod dom akurat, gdy wychodziła z bramy. To był motor marki AWO, naprawdę można było nim szpanować. AWO jako jedyny motocykl w całym bloku wschodnim miał silnik czterosuwowy, a w dodatku był prawdziwym rarytasem, bo przestali go produkować na początku lat sześćdziesiątych. Dla chłopaków z placu fakt, że Miriam wsiadała na motocykl AWO, potwierdzał tylko jej przynależność do innego świata. Ani Micha, ani Mario, ani Gruby czy Okularnik nie mieli motocykla lub choćby motoroweru; tylko Kudłaty miał składaka. A nawet gdyby któryś z nich miał motorower czy motocykl, to i tak byłby to na pewno jakiś straszliwie terkoczący dwusuw. Nawet jawa 350, która przynajmniej miała dwa cylindry, nie mogła się równać z niskim, spokojnym warkotem AWO. Odgłos wydawany przez AWO musiał mieć w sobie coś nieodparcie pociągającego.
Kiedy Miriam słyszała pomruk motocykla, wybiegała z domu, witała kierowcę szybkim pocałunkiem — i znikała. Chłopakom z placu nigdy nie udało się zobaczyć kierowcy AWO, zawsze miał na twarzy gogle.
— Może to wcale nie jest jej chłopak — powiedział kiedyś Micha. — Może to tylko... — Nie przyszedł mu do głowy nikt, kto mógłby codziennie przyjeżdżać po najpiękniejszą dziewczynę, witać się z nią całusem, a przy tym nie być jej chłopakiem.
— Może to tylko jej wujek — powiedział Mario szyderczo. Mario też był zakochany w Miriam, ale, w przeciwieństwie do Michy, nie wpadał w romantyczne uniesienia. — Chcesz z nią chodzić czy tylko ją uwielbiać? — zapytał kiedyś Michę, a ten odpowiedział zgodnie z prawdą:
— Na początek chciałbym ją tylko uwielbiać.
— Aha, na początek. A co potem, jak ten początek się skończy? — pytał dalej Mario.
— Wtedy... Wtedy chcę dla niej umrzeć — odparł Micha. I pomyślał posępnie, że chyba nigdy do niczego z dziewczynami nie dojdzie, jeśli tylko będzie je uwielbiał, a później szlachetnie dla nich umierał.
Długie tygodnie i miesiące nie mógł się przełamać, żeby się do niej odezwać. A kiedy nadarzała się okazja, kiedy na przykład stała przed nim w kolejce do stołówki szkolnej, wtedy uciekał.
Ale przynajmniej przez młodszego brata Miriam próbował zdobyć jak najwięcej informacji o niej. Każdy zakochany w Miriam — czyli wszyscy chłopcy z wyższych klas — próbował wypytywać o nią jej młodszego brata. Brat miał dopiero dziesięć lat, ale wiedział już dokładnie, ile jego informacje były warte. Kazał sobie nawet za nie płacić — resorakami. Kiedy ktoś chciał coś od niego usłyszeć na temat Miriam, pytał od razu: „A masz matchboxa?”. Szybko się to rozniosło i wkrótce uczniowie starszych klas stali się ekspertami w dziedzinie miniaturowych aut. Czasami tylko ich krewni z Zachodu dziwili się, że piętnasto — czy szesnastoletni chłopcy życzą sobie na gwiazdkę Lamborghini Countacha albo Road Dragstera. Bo brat Miriam nie brał bynajmniej każdego samochodu. Gdy raz Okularnik próbował mu wcisnąć nudnego, zielonego jak żaba Kennel Trucka, odmówił udzielenia informacji. Musiał to być co najmniej Maserati albo Monteverdi Hai, powinien też mieć resory bez zarzutu.
Młodszy brat Miriam był w ogóle uprzywilejowany pod wieloma względami: nikt nie odważyłby się nic mu zrobić. Kiedy rówieśnicy chcieli go stłuc, mógł się zdać na pomoc starszych; a ci też nic by mu nie zrobili, choćby był nie wiadomo jak bezczelny. Brat Miriam był tak samo nietykalny jak ona sama.
Jednak raz, w naprawdę przymusowej sytuacji, Micha spróbował zwrócić na siebie uwagę Miriam.
„Przymusowa sytuacja” polegała na tym, że został skazany na wygłoszenie referatu. Jego przyjaciel Mario w haśle wiszącym w holu szkoły: partia i klasa robotnicza równym krokiem w przyszłość!, którego ogromnych liter nie dawało się nie zauważyć, zamienił w odpowiednim miejscu litery KI na CZ. No i ktoś naskarżył na niego; jakaś skarżypyta zawsze się znajdzie. Niestety, Mario był już wcześniej na liście do odstrzału. Ostatnim razem usłyszał: „Jeszcze jedna taka sprawka i zabierzemy się za ciebie”, a wtedy został tylko przyłapany na paleniu. I teraz mieli się za niego zabrać, cokolwiek by to miało oznaczać. Mario chciał zrobić maturę albo przynajmniej znaleźć jakąś praktykę jako mechanik samochodowy, a tu nagle otwierała się przed nim kariera betoniarza, tokarza albo fachowca od wtryskarek. Jednak Micha jako przyjaciel Maria wziął na siebie tę zamianę liter. Może też przyczynił się do tego fakt, że na niemieckim brali właśnie balladę Schillera Rękojmia. Jest natomiast pewne, że Micha chciał mieć opinię człowieka zdolnego do śmiałych czynów. A zamiana odpowiednich liter w czerwonym haśle takim śmiałym czynem była. Niestety, ani Mario, ani Micha nie wiedzieli, że to hasło przypisywano Leninowi. Pętla, którą chciano założyć na szyję winowajcy, została przygotowana w następujący sposób: kto obraża Lenina, obraża partię. Kto obraża partię, obraża NRD. Kto obraża NRD, jest wrogiem pokoju. Zaś wrogów pokoju należy zwalczać — a wyglądało na to, że Micha obraził Lenina. Dlatego dyrektorka, którą pokarało nazwiskiem Erdmute Löffeling, skazała go na wygłoszenie referatu.
Referaty były prawdziwą karą, choć właściwie miały być zaszczytem. Nikt nie chciał wygłaszać referatu, wszyscy się jakoś wykręcali. Ważny był przy tym odpowiedni ton, że naprawdę bardzo by się chciało, ale niestety, niestety, niekorzystne okoliczności stoją na przeszkodzie. „Mam tremę przed taką ilością ludzi”. „Na pewno są lepsi”. „Nie przychodzi mi do głowy nic godnego zaprezentowania”. „Nie jestem dobrym mówcą”. „Nie mam czasu się przygotować, moja mama jest chora”. „Ja już miałam ten zaszczyt w zeszłym roku”. „Na pewno dostanę chrypki”. Micha jednak nie mógł się wykręcić żadną wymówką. Zgrzeszył, więc musiał okazać skruchę. Jego referat miał nosić tytuł: „Czego uczą nas dzisiaj cytaty z klasyków marksizmu-leninizmu”. Miriam jeszcze nigdy nie miała do czynienia z Michą, obawiał się więc, że stanie się dla niej „tym od czerwonego przemówienia”, jeśli akurat podczas tego referatu po raz pierwszy zwróci na niego uwagę. Musiał przedtem zaistnieć jakoś w świecie Miriam. Na tym polegała właśnie przymusowość jego sytuacji.
Miał na to dwa tygodnie, a w tym czasie akurat wypadała szkolna dyskoteka. Dyskoteka odbywała się zawsze w pierwszych tygodniach roku szkolnego, kiedy jeszcze nikt nie nałapał tylu złych ocen, żeby nie móc się beztrosko bawić. Ale i tak nigdy nie było odpowiedniego nastroju, dyskoteka kończyła się już o dziewiątej, i tylko przez ostatnie pół godziny na sali było ciemno, tak jak w prawdziwej dyskotece. Mimo to jednak Micha uznał, że to jedyna dobra okazja, żeby zwrócić na siebie uwagę Miriam.
Dyskoteka była oczywiście okazją najgorszą. Przyszli wszyscy chłopcy ze starszych klas i wszyscy mieli te same zamiary. Tylko jedna osoba nie przyszła, Miriam. Pojawiła się dopiero wtedy, kiedy Micha, Mario, Kudłaty, Okularnik i Gruby z nudów pozdrapywali nawet etykietki z butelek coli. Usiadła obok swojej przyjaciółki i obie zaczęły tak trajkotać, jakby nie widziały się z dziesięć lat. Jej koleżanka była po cichu nazywana „Szrapnel”, bo kiedyś jakiś złośliwiec powiedział, że jej twarz musiała zostać zniszczona wybuchem szrapnela. Micha wiedział, że nie ma co liczyć, żeby znalazł się ktoś, kto podejdzie do nich razem z nim i poprosi Szrapnela do tańca. Nawet Mario nie chciał się poświęcić; na długo zanim Miriam przyszła i usiadła obok Szrapnela, powiedział do Michy: „Wiem, że mam u ciebie dług, ale nie spodziewaj się, że będę tamtą obtańcowywał”.
Micha nie miał więc innego wyjścia, jak tylko wziąć się w garść i zrobić to, co mężczyzna zrobić powinien. W przerwie przed następną piosenką wstał i przeszedł nieskończenie długą drogę przez całą salę. Gdy tylko rozległa się pierwsza nuta, zapytał Miriam: „Zatańczymy?”. Bardzo się starał, żeby zabrzmiało to w sposób niewymuszony. Ale nagle zmroziło go, bo już wiedział, że się żałośnie skompromitował — piosenka, która się właśnie zaczęła, to był jakiś wschodni szlagier najgorszego gatunku. Okropny, najokropniejszy czeski akcent. Parkiet opustoszał błyskawicznie. Miriam i Szrapnel przerwały na chwilę trajkotanie, zerknęły ukradkiem na Michę i parsknęły śmiechem. Cała szkoła była świadkiem tej kompromitacji. Micha stał uparcie dalej, ale Miriam i Szrapnel znowu zaczęły paplać, jakby go wcale nie było. Znowu musiał więc przejść przez salę, a cała szkoła gapiła się na niego. Kudłaty powiedział: „To jest dzielny człowiek”. I w ten sposób wyraził to, co myśleli wszyscy. Micha jako pierwszy odważył się poprosić Miriam do tańca.
Siedział potem otępiały na swoim krześle, gdy nagle coś się zaczęło dziać — jakiś gwar rozszedł się po sali. Mario szturchnął Michę, żeby go wytrącić z letargu. Okularnik zdjął okulary i zaczął je nerwowo czyścić, a Grubemu opadła szczęka. „To przecież niemożliwe”. Miriam tańczyła, i to nie ze Szrapnelem. Tańczyła z kimś innym, a tego kogoś nikt nie znał. Wszedł po prostu na dyskotekę razem z kilkoma kolegami i poprosił Miriam do tańca. Jego koledzy podeszli do innych dziewczyn, samych najlepszych. A w dodatku mieli teraz wolny kawałek. Długi wolny kawałek. Najdłuższy wolny kawałek z możliwych. Kto raz miał szczęście tańczyć do tej piosenki, nigdy tego nie zapomni, i odtądu będzie dzielił ludzkość na dwie kategorie: tych, co to przeżyli, i tych, którzy tego nie przeżyli. Ci pierwsi to wybrani, obdarzeni łaską, reszta zaś to biedne i pokrzywdzone przez los istoty, pozbawione doświadczenia tego kosmicznego momentu.
Ale Miriam nie tylko tańczyła z tym nieznajomym, po chwili zaczęła się z nim też obściskiwać, i to całkiem śmiało. Widział to Micha, widziała to cała paczka, wszyscy to widzieli. Aż tu nagle zapaliło się światło i w drzwiach sali stanęła Erdmute Löffeling. Obściskiwacz nosił koszulkę Gimnazjum im. Johna F. Kennedy’ego: Miriam zadawała się z typem z Berlina Zachodniego. Erdmute Löffeling zrobiła okropną scenę. Chłopak z Zachodu został od razu wyrzucony, a Miriam skazana na wygłoszenie referatu, co sprawiło, że Micha stał się bohaterem wieczoru.
Przez parę następnych dni chłopcy z dziewiątych i dziesiątych klas podejmowali różne gorączkowe działania, które miały tylko jeden cel: każdy chciał za karę zostać wyznaczony do referatu. Ale działania te i tak z góry były skazane na niepowodzenie; dwa kozły ofiarne już wyczerpały limit. Bo na zebraniach zawsze było paru zawodowych działaczy młodzieżowych z okręgowego zarządu FDJ i mogliby oni uznać szkołę za jakieś siedlisko łobuzerii, gdyby ciągle tylko była mowa o wykroczeniach i wygłaszano gadki w stylu I-przyrzekam-poprawę. Mimo to nadchodzące dni pełne były wypadków, które w normalnych warunkach ukarano by przymusowym referatem. Kudłaty zapytany na fizyce o reguły postępowania w przypadku wybuchu bomby atomowej powiedział: „Po pierwsze: dobrze się przyjrzeć, coś takiego widzi się tylko raz. Po drugie: położyć się i poczołgać na najbliższy cmentarz, ale — po trzecie: powoli, żeby nie dopuścić do powstania paniki”. Dostał pałę, ale nie został ukarany referatem. Na wuefie Mario rzucił granatem tylko cztery metry. Jego intencje były czysto pacyfistyczne, ale musiał za karę zrobić pięćdziesiąt pompek, z czego dziesięć z przyklaskiem, żeby nabrał wigoru. Ale i on nie został skazany na wygłoszenie referatu. Gruby dał się przyłapać na majstrowaniu przy stojaku z flagami. Zdejmowanie flag to był już prawie akt terroryzmu, ale Grubemu kazali tylko za karę nieść wielką flagę zwaną „sztandarem” na pochodzie z okazji siódmego października*, co się okazało naprawdę dotkliwą karą, bo siódmego października lało jak z cebra. Wszyscy przychodzili pokazać się tylko na chwilę i zaraz się ulatniali, ale Gruby nie mógł tak po prostu ulotnić się ze sztandarem. A sztandar, który już normalnie był ciężki, na deszczu zrobił się jeszcze cięższy. Był tak ciężki, że nie mógł już łopotać, więc trzeba było go nieść pod kątem. I niosący sztandar miał poważny problem, żeby to położenie utrzymać. Dla Grubego to był naprawdę wielki wyczyn: nieść przed sobą ten mokruteńki sztandar tak, żeby było widoczne godło.
Więc Micha został jedyną osobą, która musiała za karę wygłosić referat. Poza Miriam oczywiście.
Spotkanie tych dwojga odbyło się w ciemnościach, za sceną auli. Miriam jak zwykle się spóźniła, zebranie trwało już dobrą chwilę. Skarżypyta wygłaszała jakiś okropnie długi raport statystyczny, w którym aż się roiło od procentów. Większość liczb przekraczała mniej lub bardziej setkę, były też jednak wartości nieco mniejsze niż sto procent. Skarżypyta była w stanie wszystko ująć w procenty: oceny z rosyjskiego, zobowiązania wstępne na 3, 10 albo 25 lat służby wojskowej, składki solidarnościowe, członkostwo w FDJ, Towarzystwie Przyjaźni Niemiecko-Radzieckiej, kółkach sportowo-gimnastycznych, w Organizacji Techniki i Sportu, wycieczki szkolne, czyny społeczne, Targi Mistrzów Jutra, frekwencję w bibliotece... Kiedy zaczęła procentowo przedstawiać picie mleka na dużej przerwie (”Siedemnaście przecinek cztery procent uczniów klas dziewiątych pije mleko pełne o zawartości tłuszczu dwa przecinek osiem procent, co daje wzrost rzędu dwa przecinek dwa procent...”), pierwsi słuchacze zasnęli. Jedyną osobą, która podczas tego referatu nie musiała walczyć z sennością, był Micha — ale on czekał z tyłu sceny. Potem przyszła Miriam, chichocząc, bez koszuli FDJ, i szepnęła: „O rany, spóźniłam się, spóźniłam się. I czy w ogóle jestem w dobrym miejscu?”. Micha był oczarowany, chciał jej powiedzieć, że każde miejsce, gdzie ona się znajduje, jest dobre, ale z podniecenia prawie nie mógł mówić, wyszeptał więc tylko: „Tak, w dobrym”. Było ciemno i ciasno. Jeszcze nigdy nie był tak blisko niej. Miriam przyglądała mu się przez chwilę, potem odwróciła się plecami i zdjęła podkoszulek. Nie miała pod spodem nic. „Nie podglądać!”, szepnęła ze śmiechem, a Micha zapomniał nawet o oddychaniu, tak był przejęty. Miriam wyjęła z reklamówki bluzę FDJ i założyła ją. Jeszcze nie zdążyła zapiąć wszystkich guzików, a już odwróciła się z powrotem do Michy. Ten dalej stał jak sparaliżowany.
— No? — szepnęła Miriam. — Czy ty też coś zmalowałeś?
— Że co? — zapytał Micha, który nie zrozumiał, o co jej chodzi.
— Przecież za coś musieli cię ukarać.
— Ach tak, no jasne, że tak! — powiedział Micha, ale już nie szeptem, nagle zaczął mówić tak głośno, że nawet zebrani w sali mogli go usłyszeć, jeśli tylko trochę nastawili uszu. — Zaatakowałem Lenina, a do tego jeszcze klasę robotniczą i partię. Możesz sobie chyba wyobrazić, co się działo.
Ale im bardziej Micha starał się jej zaimponować, tym bardziej wydawała się znudzona.
— Taaak, wtedy napraaawdę rozpętało się coś strasznego, prawie mnie wtedy mieli...
— Ci z Zachodu całują całkiem inaczej — przerwała mu Miriam rozmarzonym głosem, a Micha przełknął tylko ślinę i zamilkł.
— Chętnie bym komuś pokazała, jak oni to robią — szepnęła i zachichotała. Zaraz przestała chichotać — jakby właśnie przyszedł jej do głowy jakiś pomysł. Micha domyślał się, jaki to pomysł przyszedł jej do głowy. Za sceną było tak ciasno, że nie mógł cofnąć się ani o długość stopy. W ciemnościach widział jej pełne wargi, błyszczące i wilgotne. Powoli zbliżały się do niego, a on poczuł, że pod koszulą FDJ wznoszą się i opadają dwie niepokojąco pełne piersi, czuł jej delikatny kwiatowy zapach. Zamknął oczy i pomyślał: Nikt mi nie uwierzy...
Akurat w tym momencie Skarżypyta skończyła swój referat i Miriam została wezwana na mównicę. Wprawdzie za sceną było ciemno, ale nie na tyle, żeby Miriam miała nie zauważyć rozczarowania w oczach Michy. „Kiedyś ci pokażę!”, powiedziała, zachichotała ostatni raz i weszła na scenę. Tam wygłosiła mowę, w której oznajmiła, że za szczególnie męskich uważa tych chłopców, którzy idą do wojska na trzy lata. Takiemu chłopakowi byłaby oczywiście wierna przez całe te trzy lata. Erdmute Löffeling pokiwała z aprobatą głową. Tylko Micha mógł dostrzec, że mówiąc to, Miriam za plecami skrzyżowała palce.
Micha był tym prawie pocałunkiem za sceną tak upojony, że już po paru zdaniach jego referat zaczął odchodzić od wcześniej przygotowanej pisemnej wersji. „Drogie członkinie i członkowie FDJ, chciałem dzisiaj pomówić o znaczeniu znajomości pism teoretyków światopoglądu materialistycznego. Ich myśli były przesycone wielką, nieśmiertelną miłością”, i w momencie, w którym wypowiedział to słowo, oczy mu rozbłysły i porwała go taka euforia, że całkowicie stracił panowanie nad sobą. „Miłością, która czyniła je silnymi i niezwyciężonymi, która sprawiła, że powstały jak motyl z kokonu, w którym były zamknięte, narodziły się, żeby fruwać swobodnie i szczęśliwie nad naszym wspaniałym światem, nad cudownymi łąkami pełnymi pachnących kwiatów w najpiękniejszych kolorach...”. Gruby rozejrzał się zatroskany dokoła i zapytał szeptem: „Czy ktoś mu czegoś dosypał do jedzenia?”. Mario szepnął w odpowiedzi: „Jeśli tak, to ja też bym chętnie tego spróbował”.
Podniosły nastrój Michy sprawił, że Erdmute Löffeling w swoim krótkim przemówieniu końcowym postawiła pytanie: „Czy rewolucjonista może być namiętny?”, i zaraz sama na to pytanie odpowiedziała: „Tak, rewolucjonista może także być namiętny”.
Mario musiał mocno trzymać Michę, bo ten o mało co nie wstał i z płonącymi oczami nie wykrzyknął na całą salę: „Tak! Tak! Bądźmy wszyscy trochę bardziej namiętni!”.
Po zebraniu Micha podszedł do Miriam i powiedział tak cicho, żeby nikt nie usłyszał:
— Widziałem, jak przy przemówieniu skrzyżowałaś palce.
— Ach tak? — odrzekła Miriam. — W takim razie mamy teraz wspólną tajemnicę.
Zostawiła Michę i poszła szybko do wyjścia.
Micha miał wrażenie, że słyszy pomruk AWO. Pobiegł od razu za nią, ale zobaczył tylko, że znika już za zakrętem na siodełku motoru. Nic jednak nie mogło zepsuć jego dobrego nastroju, nawet to, że posterunkowy znowu go wylegitymował.
Obiecała mi pocałunek, obiecała mi pocałunek, wykrzykiwało w nim coś radośnie przez całą drogę do domu. Wiedział jednak, że matka wygląda przez kuchenne okno, więc starał się, żeby nic nie było po nim widać.
Wydanie I
- Seria wydawnicza: Poza serią
- Tłumaczenie: Alicja Rosenau
- Rodzaj okładki: Okładka miękka, foliowana
- Wymiary: 125 mm × 195 mm
- ISBN: 838739151-4
- Cena okładkowa: 22,00 zł
- Data publikacji: 31 grudnia 2002
Inni klienci kupili również:
- Michał R. WiśniewskiZakaz gry w piłkę
- Joanna WilengowskaKról Warmii i Saturna
- Jul ŁyskawaPrawdziwa historia Jeffreya Watersa i jego ojców
- J. SzpilkaGorset, wstyd i kocie uszka
- Laura BatesO mężczyznach, którzy nienawidzą kobiet
- Deborah LevyKoszty życia
- Paweł SołtysNieradość
- Grzegorz BogdałIdzie tu wielki chłopak
- Selby Wynn SchwartzPo Safonie
- Anthony PasseronUśpione